Autor: M. Mortka (tłumacz: -)
Cykl: Karaibska krucjata
Ilość stron: 376
Wydawnictwo: Fabryka Słów (w roku: 2011)
Bierze udział w wyzwaniach: 52 książki w ciągu roku, ABC Czytania, Wyzwanie biblioteczne 2016
Opis:
Życie kapitana Williama O'Connora znów układa się nie tak jak powinno. Wciąż nie wyrzucił z załogi kuka Butchera i nadal wykazuje odporność na wszelkie rozsądne rady. Co gorsza, piraci Szalonego Hrabiego Christophera de Lanvierre, choć pokonani na Barbados, tańczą na ruinach kolejnych angielskich miast, a diabły morskie, jak na złość, zaczynają się mnożyć. Powodowany chorobliwą szlachetnością O'Connor rzuca wyzwanie de Lanvierre'owi i jego krwiożerczym stronnikom, lecz nie wie, że los szykuje dla niego pułapkę. Dzielnego kapitana fregaty „Magdalena” czeka gra w kości z diabłem morskim, walka o duszę hiszpańskiego admirała, gościna u piratów, malutkie trzęsienie ziemi, zmagania z Czarnym Szkwałem, kilka beczek malagi oraz najdzikszy abordaż w historii wojen morskich. Tymczasem myśli O'Connora przesłania postać powabnej Manueli, która jednakże bynajmniej sobie nie życzy, by ktokolwiek o niej marzył.
Opis:
Życie kapitana Williama O'Connora znów układa się nie tak jak powinno. Wciąż nie wyrzucił z załogi kuka Butchera i nadal wykazuje odporność na wszelkie rozsądne rady. Co gorsza, piraci Szalonego Hrabiego Christophera de Lanvierre, choć pokonani na Barbados, tańczą na ruinach kolejnych angielskich miast, a diabły morskie, jak na złość, zaczynają się mnożyć. Powodowany chorobliwą szlachetnością O'Connor rzuca wyzwanie de Lanvierre'owi i jego krwiożerczym stronnikom, lecz nie wie, że los szykuje dla niego pułapkę. Dzielnego kapitana fregaty „Magdalena” czeka gra w kości z diabłem morskim, walka o duszę hiszpańskiego admirała, gościna u piratów, malutkie trzęsienie ziemi, zmagania z Czarnym Szkwałem, kilka beczek malagi oraz najdzikszy abordaż w historii wojen morskich. Tymczasem myśli O'Connora przesłania postać powabnej Manueli, która jednakże bynajmniej sobie nie życzy, by ktokolwiek o niej marzył.
Opinia:
Styl pozostaje bez zmian – genialny, pełny emocji, humoru i bardzo obrazowy. O humorze (zwłaszcza w epilogu) może świadczyć to, że czytałam książkę o północy, aby ją dokończyć i podczas, gdy wszyscy w domu spali, ja chichotałam jak głupia. Oczywiście autor nie szczędził też kolokwializmów i wulgaryzmów i choć opisywał Anglików, miałam często wrażenie, że Vincent czy William są Polakami, ale bynajmniej mi to nie przeszkadzało.
Fabuła tym razem przepełniona dużą ilością magii, duchów i religii (na którą akurat najmniej zwracałam uwagę). O’Connor za to jest największym idiotą, a zarazem farciarzem, z jakim spotkałam się w książkach. Nie, nie można odmówić mu inteligencji, ale działa on pod wpływem impulsu prawie cały czas, co nie daje czytelnikowi możliwości znudzenia się – non stop coś się dzieje.Wiecie, nie na co dzień ktoś przejmuje liniowiec fregatą! Autor znalazł też bardzo fajny punkt odniesienia, jeśli chodzi o duchy – przed lekturą radzę sobie przybliżyć postaci znanych i groźnych piratów. Akcja momentami zwalnia do tempa refleksyjnych przemyśleń bohatera, ale przez większość czasu pędzi na złamaniu karku, aby mieć swój zaskakujący finał w ostatnim rozdziale. Epilog za to jest prawdziwą okazją do odstresowania się po niezłej dawce adrenaliny zawartej w książce.
Bohaterowie to oczywiście moi ulubieńcy. Mimo idiotyzmu Billa, lubię go, choć nie tak jak Edwarda czy Vincenta, których w tej części pokochałam jeszcze bardziej. De Lavnierre (o ile ja to dobrze napisałam) to ten zły, ale według mnie autor nie wykorzystał do końca potencjału tej postaci.
Podsumowując, książka to genialna opowieść o piratach, o Royal Navy, ale także o lojalności, przyjaźni i oddaniu. Choć pojawia się tu wątek miłosny, to przewija się w tle i dopiero jego finał wybija się ponad wszystko. Główną akcją jest walka, krucjata Billy’ego i jego ludzi. Żałuję, że to tylko duologia!
Opinia:
Styl jest dla mnie totalnym zaskoczeniem. Nie wiedziałam, że czytam książkę Jamesa Freya, ale... to zupełnie nie była magia Miliona małych kawałków ani choćby rozrywka Endgame. Tutaj styl autora był totalnie przeciętny, zwyczajny, czasem nudny... Nie tego się spodziewałam, a kiedy dowiedziałam sie, że P. Lore to J. Frey - no to było totalne, niestety smutne zaskoczenie.
Fabuła była ciekawa, ale autor nie wykorzystał do końca potencjału swojego pomysłu. Sam pomysł uciekinierów ze zgładzonej planety, Dziedzictw etc. podobał mi się, ale czegoś brakowało, jakiegoś WOW. Ponadto dopiero w połowie książki zaskoczyła mnie JEDNA rzecz, jedna jedyna na 319 stron... Do poczytania od tak sobie - może być, ale nie spodziewajcie się fajerwerków.
Bohaterowie są średnio wykreowani. Najlepiej poznajemy oczywiście Johna, to ciekawa postać z dobrze zarysowanym charakterem. Jednak resztę bohaterów poznajemy ogólnikowo, jedynie przez to, co myśli o nich John. Nie da się do nich przywiązać, są jakby z daleka, obcy.
Podsumowując książka była zupełnie przeciętna, ale ostatecznie nie była też zła, po prostu to nic wybitnego, ot, takie sobie czytadełko. Nie wiem czy zamierzam kontynuować serię.
Styl pozostaje bez zmian – genialny, pełny emocji, humoru i bardzo obrazowy. O humorze (zwłaszcza w epilogu) może świadczyć to, że czytałam książkę o północy, aby ją dokończyć i podczas, gdy wszyscy w domu spali, ja chichotałam jak głupia. Oczywiście autor nie szczędził też kolokwializmów i wulgaryzmów i choć opisywał Anglików, miałam często wrażenie, że Vincent czy William są Polakami, ale bynajmniej mi to nie przeszkadzało.
Fabuła tym razem przepełniona dużą ilością magii, duchów i religii (na którą akurat najmniej zwracałam uwagę). O’Connor za to jest największym idiotą, a zarazem farciarzem, z jakim spotkałam się w książkach. Nie, nie można odmówić mu inteligencji, ale działa on pod wpływem impulsu prawie cały czas, co nie daje czytelnikowi możliwości znudzenia się – non stop coś się dzieje.Wiecie, nie na co dzień ktoś przejmuje liniowiec fregatą! Autor znalazł też bardzo fajny punkt odniesienia, jeśli chodzi o duchy – przed lekturą radzę sobie przybliżyć postaci znanych i groźnych piratów. Akcja momentami zwalnia do tempa refleksyjnych przemyśleń bohatera, ale przez większość czasu pędzi na złamaniu karku, aby mieć swój zaskakujący finał w ostatnim rozdziale. Epilog za to jest prawdziwą okazją do odstresowania się po niezłej dawce adrenaliny zawartej w książce.
Bohaterowie to oczywiście moi ulubieńcy. Mimo idiotyzmu Billa, lubię go, choć nie tak jak Edwarda czy Vincenta, których w tej części pokochałam jeszcze bardziej. De Lavnierre (o ile ja to dobrze napisałam) to ten zły, ale według mnie autor nie wykorzystał do końca potencjału tej postaci.
Autor: P. Lore/James Frey (tłumacz: U. Szczepańska)
Cykl: Dziedzictwa Planety Lorien
Ilość stron: 319
Wydawnictwo: G+J (w roku: 2011)
Bierze udział w wyzwaniach: 52 książki w ciągu roku, ABC Czytania, Wyzwanie biblioteczne 2016, 100 książek
Opis:
Przybyło nas tu dziewięcioro. Wyglądamy tak jak wy. Mówimy jak wy. Żyjemy pośród was. Ale nie jesteśmy wami. Umiemy robić rzeczy, o jakich wy możecie tylko pomarzyć. Posiadamy moce, o jakich wy możecie tylko pomarzyć. Jesteśmy silniejsi i szybsi niż cokolwiek, co zdarzyło wam się widzieć. Jesteśmy superbohaterami, jakich wielbicie i oglądacie w filmach i komiksach – ale my jesteśmy prawdziwi. Naszym zadaniem było dorastać, szkolić się, zdobyć siłę i zjednoczyć się, by pokonać ich w walce. Ale oni wykryli nas pierwsi i zaczęli nas tropić. Teraz my wszyscy uciekamy. Spędzamy życie w ukryciu, w miejscach, do których nikt by nie zajrzał, wtapiając się w otoczenie. Żyjemy pośród was, o czym wy nie wiecie.
Opis:
Przybyło nas tu dziewięcioro. Wyglądamy tak jak wy. Mówimy jak wy. Żyjemy pośród was. Ale nie jesteśmy wami. Umiemy robić rzeczy, o jakich wy możecie tylko pomarzyć. Posiadamy moce, o jakich wy możecie tylko pomarzyć. Jesteśmy silniejsi i szybsi niż cokolwiek, co zdarzyło wam się widzieć. Jesteśmy superbohaterami, jakich wielbicie i oglądacie w filmach i komiksach – ale my jesteśmy prawdziwi. Naszym zadaniem było dorastać, szkolić się, zdobyć siłę i zjednoczyć się, by pokonać ich w walce. Ale oni wykryli nas pierwsi i zaczęli nas tropić. Teraz my wszyscy uciekamy. Spędzamy życie w ukryciu, w miejscach, do których nikt by nie zajrzał, wtapiając się w otoczenie. Żyjemy pośród was, o czym wy nie wiecie.
Styl jest dla mnie totalnym zaskoczeniem. Nie wiedziałam, że czytam książkę Jamesa Freya, ale... to zupełnie nie była magia Miliona małych kawałków ani choćby rozrywka Endgame. Tutaj styl autora był totalnie przeciętny, zwyczajny, czasem nudny... Nie tego się spodziewałam, a kiedy dowiedziałam sie, że P. Lore to J. Frey - no to było totalne, niestety smutne zaskoczenie.
Fabuła była ciekawa, ale autor nie wykorzystał do końca potencjału swojego pomysłu. Sam pomysł uciekinierów ze zgładzonej planety, Dziedzictw etc. podobał mi się, ale czegoś brakowało, jakiegoś WOW. Ponadto dopiero w połowie książki zaskoczyła mnie JEDNA rzecz, jedna jedyna na 319 stron... Do poczytania od tak sobie - może być, ale nie spodziewajcie się fajerwerków.
Bohaterowie są średnio wykreowani. Najlepiej poznajemy oczywiście Johna, to ciekawa postać z dobrze zarysowanym charakterem. Jednak resztę bohaterów poznajemy ogólnikowo, jedynie przez to, co myśli o nich John. Nie da się do nich przywiązać, są jakby z daleka, obcy.
Wiesz, że to książka nie dla mnie, ale z miłą chęcią przeczytałam Twoją opinię:)
OdpowiedzUsuńNo niestety to chyba tylko ja tak kocham książkowych piratów :D
UsuńNie słyszałam jeszcze o karaibskiej krucjacie, muszę przeczytać! :)
OdpowiedzUsuńhttp://recenzjebrunetki.blogspot.com/
Zdecydowanie <3
UsuńJestem numerem cztery mam gdzieś tam w planach, ale nie będę się nastawiać jakoś super pozytywnie... żeby się nie zawieść :D
OdpowiedzUsuńNo i Karaibska krucjata, piraci, achhh :D
no nie nastawiaj się, o nie :D
Usuńa Krucjatę to czytaj, czytaj! :P
Oglądałam film "Jestem numerem cztery" i nie wiem czy brać się za czytanie.
OdpowiedzUsuń