Przejdź do:

29 mar 2018

'Fałszywy pocałunek' M. E. Pearson




Opis:
Księżniczka Lia jest pierwszą córką domu Morrighan, królestwa przesiąkniętego tradycją, poczuciem obowiązku i opowieściami o minionym świecie. W dniu swojego ślubu ucieka, uchylając się od obowiązków - pragnie wyjść za mąż z miłości, a nie w celu zapewnienia sojuszu politycznego. Ścigana przez licznych łowców, znajduje schronienie w odległej wsi, gdzie rozpoczyna nowe życie. Gdy do wioski przybywa dwóch przystojnych nieznajomych, w Lii rozbudza się nadzieja. Nie wie, że jeden z nich jest odtrąconym księciem, a drugi to zabójca, który ma za zadanie ją zamordować. Wszędzie czai się podstęp. Lia jest bliska odkrycia niebezpiecznych tajemnic - i jednocześnie odkrywa, że się zakochuje.


Opinia:

Drogi Czytelniku, opowiem ci dzisiaj o książce, którą w pewnym momencie musiałam przejrzeć jeszcze raz, aby upewnić się czy to ja nieuważnie czytałam, czy autorka zafundowała mi największe zaskoczenie roku (bo raczej ciężko będzie je pobić). Opowiem ci o książce, którą chciałam potraktować jak lekki młodzieżowy romans, a która wciągnęła mnie i nie wypuściła do ostatniej strony, przez która zarwałam noc. Fałszywy pocałunek to historia, której nie należy zaczynać wieczorem, ponieważ nie da wam zasnąć!

Język autorki jest prosty, a jedyne, czego mi brakowało - i to bardzo! - to słowniczek wyrażeń vendańskich. Do tej pory nie mam pojęcia, co bohaterka mówi w pewnym momencie. Poza tym jednak powieść zawiera w sobie wszystko, co powinna - emocje, humor oraz dobrze zbudowane napięcie!
[...] nic nie trwa wiecznie, nawet wspaniałość.
- Niektóre rzeczy trwają
- Naprawdę? Co na przykład.
- To, co jest ważne.
Historia opowiadana jest z kilku perspektyw. Najwięcej oczywiście widzimy oczami Lii, ale Rafe i Kaden także mają duży udział w książce. I stąd moje kompletne zaskoczenie w pewnym momencie. Do punktu kulminacyjnego autorka raz pisze z perspektywy chłopaków, a raz z perspektywy Księcia i Zabójcy, ale wtedy nie używa imion. Także czytelnik sam musi odgadnąć, który jest który i... ja odgadłam źle! Dlatego w pewnym momencie myślałam, że tłumaczka pomyliła imiona, ale no nie przez całe dwie strony... I powiem wam, że ten zabieg zupełnie zbił mnie z tropu i tak, przyznaję, dałam się wykiwać, ale w jakim autorka to zrobiła stylu!

Historia uciekającej panny młodej z trójkątem w tle mogłaby być beznadziejnie schematyczna, ale na szczęście okazała się genialna! Trójkąt między Lią, Kadenem, a Rafe'em nie przyćmiewał głównej fabuły, więc nie mam się do czego przyczepić. Akcja odpowiednio gnała i spowalniała, a motywy bohaterów wcale nie były sztuczne czy naciągane. Autorka nie boi się także poświęcać bohaterów, o czym boleśnie się przekonałam (i nie mam na myśli wcale zabijania ich). Zakończenie za to pozostawia niedosyt i chciałabym poznać już ciąg dalszy tej historii!
Znajdę cię, Lio - szepnąłem. - Odnajdę cię w najodleglejszym zakątku.
Lia to bohaterka idealna, jeśli chodzi o postać księżniczki. Nie dostajemy bowiem rozpuszczonej pannicy, a pragnącą żyć po swojemu i zdeterminowaną dziewczynę, która nie boi się pobrudzić rączek. Pochwalałam większość jej wyborów i z całych sił kibicowałam! Co do chłopaków, nie zamierzam pisać imionami, aby nie zdradzić wam tajemnicy, który z nich jest którym. Postać zabójcy została wykreowana ciekawie, z konfliktem wewnętrznym w tle - lojalność czy miłość? Momentami jednak nie potrafiłam go zrozumieć, miałam ochotę krzyczeć z frustracji, że niektórych rzeczy nie pojmował. Za to książę, och! Nie dziwię się Lii, że uciekła, nie znając go, ale z pewnością nie zrobiłaby tego, mogąc z nim wcześniej porozmawiać. Z drugiej strony on również nie był zadowolony z tego układu. Jednak jego późniejsze zachowanie sprawiało, że miałam motylki w brzuchu! Czytając, poznacie także najlepszą pod słońcem przyjaciółkę - Pauline. Co prawda miałam w ucieczce własny cel, ale i tak niesamowicie wspierała Leę i mam nadzieję, że w drugim tomie wszystko w jej życiu się ułoży! Autorka prezentuję nam gamę niezwykle wykreowanych postaci, wobec których nie da się nie odczuwać emocji!

Fałszywy pocałunek pochłonie was, nie odpuści. Zatracicie się w tej magicznej historii o miłości, wyborach oraz szczerości i zaufaniu. Dodatkowo poznacie Pieśń Vendy, która tylko zaostrzyła mój apetyt na drugi tom. Koniecznie musicie przeczytać tę powieść, aby dać się zaskoczyć i wciągnąć w cudowny nowy świat! :)

Wyzwania: Olimpiada CzytelniczaKitty's Reading Challenge

26 mar 2018

'Marzyciel' L. Taylor


Opis:
Lazlo Strange od zawsze marzył, aby poznać tajemnice zaginionego miasta Szloch. Jako sierota, a potem skromny bibliotekarz, nawet nie przypuszczał, że ma szansę na odbycie kosztownej wyprawy przez pustynię Elmuthaleth do miejsca, gdzie mieszkają mityczni wojownicy. Dopóki sami nie przekroczyli bramy Wielkiej Biblioteki i nie zaproponowali wyprawy… komuś innemu. Tu liczy się czas i każda podjęta decyzja. Przed Strange’em pojawią się wybory, których nie sposób dokonać, żal, którego nie da się wyleczyć, oraz magia tak prawdziwa, jakby istniała naprawdę.

Opinia:

Prolog mnie zafascynował, aby pierwszy rozdział nieco znużył. Jak wiecie, nie przepadam za długimi opisami, więc wprowadzenie w historię bez dialogów okazało się dla mnie nudne. Nie trwało na szczęście na tyle długo, abym się zniechęciła. I bardzo dobrze, bo od pierwszej sytuacji w bibliotece przepadłam i zarwałam noc, aby skończyć tę powieść, bo nie wyobrażałam sobie, że miałabym pójść spać, nie poznając zakończenia!

Pamiętacie może jak opisywałam styl autorki Zakazanego życzenia? Przyznam szczerze, że doznałam lekkiego deja vu, ponieważ pani Taylor ma równie baśniowy styl, jak pani Khoury! Poznając losy Lazlo, Sarai oraz miasta Szloch czułam się tak, jakby ktoś opowiadał mi legendę.

Co to jest horyzont? - zapytał Lazlo z kamienną miną. - Coś jak koniec półek z książkami?
Każdy z nas marzy - jedni o rzeczach realnych, a inni o zupełnie niestworzonych. Lazlo wierzy, że to marzenie wybiera marzyciela. Jest również zdania, że jego marzenie wybrało źle, ponieważ obawia się, że nigdy nie uda się go spełnić. Kiedy jednak wyrusza w podróż do wymarzonego miasta Szloch, skrywającego swą tajemnicę przed całym światem, rozpoczyna nowy etap życia. Od tej chwili nic nie będzie już takie samo. Równolegle do losów Lazlo śledzimy także poczynania Sarai oraz jej rodzeństwa. Dwa wątki przeplatają się ze sobą, tworząc złożoną, pełną tajemnic historię, której zakończenie nie wbiło mnie co prawda w fotel, ponieważ łatwo było przewidzieć zachowanie Minyi, ale zaostrzyło mój apetyt na tom kolejny!


Sama historia szlochu i stworzona przez autorkę mitologia mnie oczarowała, stanowi ona oś książki, a przeszłość miasta rzuca cień na obecne życie bohaterów (dosłownie i w przenośni). Bogowie w tej baśni są okrutni, bezlitośni i wrodzy. Ale legendy sięgają jeszcze dalej i czytelnik nie wie już, co może okazać się prawdą, a co fałszem. Tak samo świat snu i jawy przenikają się ze sobą, mamiąc i gubiąc, aby potem zaskoczyć.
Myślę, że jesteś baśnią. Myślę, że jesteś magiczna, odważna i wyjątkowa. I... mam nadzieję, że pozwolisz mi być częścią swojej opowieści.
Lazlo to bohater spokojny, bezinteresowny. Zdaje sobie sprawę ze swojego miejsca w społeczeństwie z racji urodzenia, choć niekoniecznie jest mu to na rękę. Nie boi się walczyć o możliwość spełnienia swojego marzenia, a przede wszystkim naprawdę da się lubić - nie tylko czytelnik, ale także inni bohaterowie darzą tę bujającą w obłokach postać sympatią. O Sarai nie chciałabym napisać zbyt wiele, tak samo jak o jej rodzeństwie, ponieważ nie chcę zdradzać wam niespodzianki. Nie jest to jednak typ bohaterki, jaki zazwyczaj przypada mi do gustu, a tu proszę - polubiłam ją. To nie kickassowa dziewczyna, która zamierza sama ze wszystkim sobie poradzić. Odebrałam ją raczej jako postać kruchą, ale bardzo empatyczną. Minya za to nie spodobała mi się od samego początku. Była zbyt zaborcza, władcza i napędzana żądzą zemsty. Ciekawie wykreowanym bohaterem okazał się Zabójca Bogów, ponieważ poznając jego historię, czytelnik nie do końca wie, co powinien o nim myśleć i jak go odbierać. Pani Taylor stworzyła postaci z krwi i kości, których losy śledziłam z fascynacją!

Największą zaletą tej powieści jest jednak jej oryginalność! Oczywiście, mamy tu miłość, mamy rywalizację, ale wszystko otoczone dwustuletnimi, mrocznymi tajemnicami oraz historią wielkiego marzyciela, który walczył o swoje i... poniekąd wszystkie jego marzenia miały szansę się spełnić. To powieść dla młodzieży i dorosłych, którzy chcieliby zatracić się w baśni i opowieści o marzeniach, o wielkiej miłości oraz strasznej przeszłości miasta, które utraciło swą nazwę. Ostrzegam tylko, że gdy już wciągniecie się w opowieść, wypuści was ona dopiero na ostatniej stronie!

Wyzwania: Olimpiada CzytelniczaKitty's Reading Challenge

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu SQN

25 mar 2018

Minie recenzje książek z czasów zamierzchłych: Romans młodzieżowy

Tym razem już sam temat musiał przyprawić was o wielkie spojrzenie z rodzaju WTF?!  Jednak dobrze widzicie i to nie żadna literówka czy pomyłka - dzisiaj o książkach z gatunku romansu młodzieżowego i to BEZ fantastyki w tle.
Wiecie, ja przestałam lubić romans mniej więcej wtedy, gdy zaczęłam być w związku. I cały ten romans w młodzieżówkach stał się dla mnie przerysowany i bezgranicznie głupi. Moja opinia o tych książkach nie będzie jednak motywowana zmianą mojego gustu - mniej więcej pamiętam, co sądziłam o nich, kończąc je czytać :D
Dodatkowo te książki pochodzą w większości z dwóch serii, a dwie pozostałe - od jednej autorki.
Jeśli ktoś nie wie, o co chodzi - zapraszam tutaj :)


Jessica to taka typowa nastolatka, której jest źle, choć w sumie nie ma na co narzekać. Książka od początku jest bardzo życiowa, przedstawia życie gdzieś w wioseczce w Walii oraz niespełnione aspiracje Jess.
Jak to w romansie, poznaje ona tajemniczego  chłopaka, który odmienia jej spojrzenie na to jakże złe życie. Z tej książki pamiętam chyba najmniej, wiem, że podobała mi się mniej niż Melissa, o której innym razem, ale też na pewno nie była tragiczna. Zdecydowanie pani Rushton potrafi zbudować bogate tło obyczajowe :)





Nie dla mamy, nie dla taty, lecz dla każdej małolaty

O samej serii mogę napisać tyle, że pewnie gdybym nie przestała czytać romansów wcale, pewnie bym ją kontynuowała. Znajduje się w niej naprawdę wiele książek różnych autorek i o różnej tematyce, więc zapewne każdy znajdzie coś dla siebie :) Okładki mają jednak beznadziejne... 


To moja ulubiona książka z serii. Teraz pewnie by mi się nie podobała, ale wtedy potrafiłam zrozumieć Lindę, teraz zapewne by mnie irytowała.
Książka opowiada o miłości, ale tej utraconej. Więcej dowiadujemy się z przeszłości niż z teraźniejszości, a autorka stopniowo dawkuje nam emocje oraz wydarzenia.
Jest to raczej smutny romans, gdzie miłość musiała zmierzyć się z trudnościami, z którymi ostatecznie nie dała sobie rady, a widma przeszłości prześladują Lindę na każdym kroku.





Obecnie książka bardzo aktualna, mówiąca o zagrożeniach w sieci. I ogółem historia nie byłaby taka zła, gdyby nie była taka... banalna. Zamiast pogadać szczerze i otwarcie z uroczym Oliverem, Georgia znajdując jego zdjęcie na portalu randkowym od razu zaczyna się mścić. Oto dlaczego nie czytuję już romansów - są tępe.
W związku się rozmawia. Georgia jednak woli zrobić wszystko po swojemu... I to jeszcze przy okazji robi coś wbrew sobie tylko po to, aby się zemścić.
Do tego oczywiście książka na swój sposób ma szczęśliwe zakończenie, bo jakże by inaczej.




Tym, co polubiłam w tej książce, nie była nawet tyle sama historia, co jej tło - horoskopowa obsesja Claudii, najlepszej przyjaciółki Mary Jo.
Co prawda nic w tej książce mnie nie zaskoczyło, ale nie była też zbyt naiwna. Poza tym to chyba przy tej powieści polubiłam schemat od nienawiści do miłości :)
I w książce, z tego co pamiętam, nie ma zbyt wielu opisów - hip-hip-hurra :D







Zakochałaś się kiedyś w chłopaku przyjaciółki? Ja na szczęście nie, bo jakoś tak się dzieje, że z przyjaciółkami mamy skrajnie różny gust, a moja siostra raczej nie miała jeszcze stałego chłopaka. Jednak nie ukrywajmy, takie rzeczy często się zdarzają. Tylko, że w tej książce dzieje się to z wzajemnością!
Jedyną rzeczą, która na potęgę irytowała mnie w tej książce, okazały się kłótnie już po odkryciu zdrady dwóch najważniejszych osób w życiu przyjaciółki głównej bohaterki.
Ogółem książka intrygowała mnie najbardziej tym, jak ostatecznie rozwiążą ten problem.



Ja + Ty = <3

O samej serii mogę powiedzieć tyle, że otrzymałam te książeczki na święta od babci. I to były ostatnie romanse, jakie czytałam. Piszę książeczki, bo żadna z nich nie ma chyba nawet 100 stron.

Wiecie, pokazywać swojego kuzyna jako swojego chłopaka to już nieco chore. Dodatkowo chwalić się tym przed całą szkołą, a potem zakochać się w chłopaku - och, prawdziwy pech.
Książka sama w sobie była intrygująca, bo ciekawiło mnie, jak Solenn wyplącze się z tych wszystkich kłamstw. Dodatkowo tak naprawdę to w książce mamy trójkąt, ale taki dość dziwny...
Nie dziwi mnie, że na LC dużo osób ocenia ją niezbyt dobrze, bo Solenn to nie bohaterka marzeń. Jednak ogółem książka może zainteresować i się spodobać :)
Najbardziej dziwi mnie, że książkę napisało małżeństwo ze stażem... Chyba im się nudzi w tym związku, skoro piszą tak naiwne historyjki :D




Ta książka jest... głupia i zupełnie przeciętna.
Gracja Anna zamyka swoje serce, bo zostało tak baaardzo skrzywdzone. W takim młodym wieku! Ależ oczywiście musi poznać jakiegoś chłopaka, w którym chciałaby się zakochać.
Ponadto główną bohaterkę denerwuje wszystko, a przez to ona irytuje nas.
Plus to szybkość w czytaniu, bo autorka ma lekki i swobodny styl.







Ta książka podobała mi się z serii najbardziej. Co prawda na początku Sara niesamowicie mnie irytowała, próbując poderwać Bruce'a, ale kiedy dała mu w twarz - znacząco zyskała w moich oczach :D
Werner to chyba pierwsze książkowe ciacho, jakie naprawdę bardzo mocno mi się spodobało.
Książka jest zabawna, przewrotna i napisana bardzo lekko.







Na koniec coś z gatunku fantastyki, czyli o aniołach, wampirach i zakazanej miłości.
Książka mi się podobała, choć nie było to jakieś wielkie wow. Zdecydowanie wampiry odegrały tu swoją rolę w moim polubieniu tej książki. Sam romans opierał się na wątku anioła stróża i zakazanej miłości, więc trochę przereklamowane :D
Generalnie książkę wspominam miło :)








No tak, dzisiaj i trochę pomarudziłam, i trochę się pozachwycałam, choć tego - jak widzicie - było mniej. Zdecydowanie nie żałuję, że skończyłam z romansem, ale swego czasu naprawdę lubiłam serię Nie dla mamy, nie dla taty, lecz dla każdej małolaty :)

23 mar 2018

PRZEDPREMIEROWO: 'Pierwszy Róg' R. Schwartz






Opis:

Wszystko ma swój początek w zasypanej śniegiem gospodzie w górach dalekiej Północy. Stary wojownik Havald, zmęczony życiem i wieczną walką, tajemnicza czarodziejka Leandra, niebezpieczny przywódca bandy łupieżców i mroczna elfka o szczególnych upodobaniach seksualnych. Każde szuka czegoś innego. Każde podąża w inną stronę. Kim są naprawdę? Dokąd zmierzają?
Żadne z nich nie wie, że głęboko pod gospodą krzyżują się prastare linie mocy. Kiedy siarczysty mróz i burza śnieżna odcinają podróżnych od świata, wybucha panika: krwawy mord wskazuje na to, że w pobliżu czai się bestia. Czy Havald i Leandra mogą komuś zaufać? Trop prowadzi do legendarnego królestwa Askiru…


Opinia:

Tak naprawdę jedynym, co przeszkadzało mi w książce i co przeszkadzało mi dać jej 10/10 było tempo akcji. Przypominało mi raczej kronikę niż powieść przygodową. Pomimo tego, że ciągle coś się dzieje oraz autor niewątpliwie buduje napięcie, jakoś nie odczuwałam tempa wydarzeń, wydawały mi się zbyt wolne. Co ciekawe - nie przeszkadza to czytać książki bardzo szybko!

Legendarne królestwo, morderstwo w zamkniętej społeczności i magiczne tajemnice to coś, co od razu przyciągnęło mnie do powieści. Zawsze fascynuje mnie odkrywanie mordercy w takich małych grupach, gdzie ktoś po prostu musi być winny i nikomu nie można ufać. Nieco niepotrzebny wydaje mi się wpleciony w fabułę wątek miłosny, ale może będzie ważny w kolejnym tomie, kto wie. Sama tajemnica niezmiernie mnie zaskoczyła, bo chociaż odgadłam jej część, nie udało mi się odkryć najważniejszego elementu. Zakończenie za to wyjaśnia kilka kwestii, które nurtowały mnie przez większość lektury, za co duży plus dla autora! Z przyjemnością wędrowałam mrocznymi tunelami z bohaterami, aby odkrywać zarówno tajemnicę, jak i zasady rządzące wymyślonym przez autora światem.
...myślę, że jestem tak samo przeklęty jak każdy, kto napotyka na swojej drodze przeciwności losu. Ludzie często mają poczucie, że spotyka ich za coś kara. To nie klątwa na nas ciąży, to tylko życie.
Tym, co poza tajemnicami i magią urzekło mnie najbardziej, byli bohaterowie z krwi i kości. Havald to, wydawałoby się, staruszek bez serca, ale z ogromną wiedzą. Momentami odnosiłam wrażenie, że to zimny drań, aby potem poznać jego delikatniejszą naturę. Lea za to zaskakuje młodzieńczym zapałem i naiwnością w niektórych obszarach, podczas gdy w innych wykazuje się dojrzałością i opanowaniem. Moją ulubioną bohaterką została jednak Zokora - mroczna elfka ciekawie i nieco zabawnie postrzegająca ludzką rasę. Czasami czytając jej wypowiedzi, nie mogłam przestać się śmiać nad rzeczą, która dla nas wydaje się naturalna, a ją niezmiernie dziwiła. Warto wspomnieć także o córce karczmarza rozumiejącej ideę poświęcenia oraz bardzo dorosłej, jak na swój wiek. Od połowy książki fascynowała mnie również postać Janosa, ale takiego rozwiązania tej zagadki w życiu bym się nie spodziewała!

Pierwszy Róg to niezwykle magiczna i fascynująca opowieść, która ma bardzo duże szanse rozpocząć jedną z moich przyszłych ulubionych serii. Nie mogę się doczekać kolejnego tomu, aby przekonać się, dokąd wydarzenia doprowadzą bohaterów i którym z nich będziemy w dalszym ciągu towarzyszyć. Tajemnice z zamierzchłej przeszłości przeplatają się z tymi współczesnymi naszym bohaterom i tworzą niezwykłą mieszankę grozy, humoru oraz delikatnego wątku kryminalnego. Muszę jednak ostrzec, że książka zawiera sceny erotyczne oraz drastyczne, więc sami powinniście zdecydować czy jesteście już na to gotowi. Gorąco polecam Pierwszy  Róg jako wiosenną lekturę, premiera już 20 kwietnia! :)


Wyzwania: Olimpiada CzytelniczaKitty's Reading Challenge

22 mar 2018

KONKURS WIOSENNY!

Wiosna, wiosna, wiosna, ach to ty!

Witajcie, witajcie ;) Dzień po kalendarzowym początku wiosny (pogodowym nie bardzo), ogłaszam konkurs sponsorowany przez Wydawnictwo Kufer! :) Do wygrania ich pierwsza książka, interesujące fantasy obyczajowe autorstwa Justyny Chrobak - Córka lasu!


Regulamin konkursu

1. Organizatorką konkursu jest autorka bloga Biblioteczka ciekawych książek.
2. Sponsorem nagrody jest Wydawnictwo Kufer.
3. Koszt przesyłki pokrywa organizatorka.
4. Zwycięzca zostanie wybrany przez organizatorkę.
5. Aby wziąć udział należy:
- obserwować blog Biblioteczka ciekawych książek
- odpowiedzieć na pytanie konkursowe
- mieć adres na terenie RP
6. Konkurs trwa do 23.04.2018 do końca dnia.
7. Wyniki zostaną ogłoszone w ciągu 7 dni na fanpage bloga.
8. Zwycięzca jest zobowiązany dostarczyć adres w przeciągu 5 dni w wiadomości prywatnej na fanpage lub na e-mail biblioteczkaciekawychksiazek@gmail.com
9. Wszelkie inne kwestie rozstrzyga organizatorka.

Wzór zgłoszenia:
Obserwuję blog jako:
Obserwuję fanpage jako:
Odpowiedz na pytanie konkursowe:

Pytanie konkursowe:
Z JAKĄ FABUŁĄ KOJARZY CI SIĘ TYTUŁ CÓRKA LASU? :)

POWODZENIA :)

PS. A na fanpage konkurs z Rozrywaczem :)

19 mar 2018

PREMIEROWO: 'Córka lasu' J. Chrobak


Opis:

Po długiej przerwie, Justyna Chrobak powraca z nowym tytułem "Córka lasu", który rozpoczyna kilku tomową, fantastyczną serię. Jest to powieść o młodej dziewczynie, wyrwanej ze swojego dotychczasowego życia, która musi odnaleźć się w nowej rzeczywistości do jakiej trafiła, przez przypadkowe poznanie tajemniczego młodego mężczyzny. Ryann, główna bohaterka, poznaje swoją rodzinę, swoje korzenie i nadprzyrodzoną część świata, o której wcześniej nie miała pojęcia. Wszystko to dzieje się w odległej krainie, do której można trafić przemierzając północną Norwegię, ale próżno jej szukać na mapie.

Opinia:

Do tej książki mam w sumie aby dwa zarzuty i tylko jeden dotyczy bezpośrednio samej historii. Drugim natomiast jest niezbyt dobrze wykonana korekta i mam nadzieję, że przy kolejnej powieści wydawnictwo bardziej zwróci na to uwagę :) Sam styl autorki jest prosty, ale plastyczny, więc czytało się szybko oraz przyjemnie.

Książka zaskoczyła mnie już na samym początku, ponieważ nie pamiętałam już dokładnie opisu, kiedy przybyła pocztą. Córka lasu, a dzieje się się w mieście i z lasem nie ma nic wspólnego? Lekki szok. Dodatkowo autorka od razu wprowadza nas w akcję, nie dając chwili, aby się nudzić. W książce nieustannie coś się dzieje, a pani Justyna wodzi czytelnika za nos. Komu możemy za ufać? Komu zależy na dobru Ryann? A to zakończenie! Niby wiem, że to epilog, ale patrzę na stronę obok ostatniej i nie jestem w stanie przeżyć tego, że dalej widnieje pustka. Niezwykle wciągnęłam się w tę opowieść, a Nesbero zachwyciło mnie swoją kreacją i historią!
Gdzie jesteś, kiedy chcę cię usłyszeć? Ty. Tak bardzo nieznajomy. Tak obcy. A jednak... To ciebie teraz potrzebuję.
Drugim lekkim minusem jest naiwność Ryann. Ufa ludziom pod wpływem emocji, nie myśli przez większość czasu rozsądnie i chociaż, o dziwo, nie było to irytujące, to nie do końca pasowało mi to do opowiedzianej historii. Poza tym dziewczynę da się lubić, a dodatkowym atutem jest posiadane poczucie humoru oraz pewna doza racjonalności przez co jej reakcja na niezwykłe wieści była bardzo prawdziwa. Z bohaterów lepiej możemy poznać także Petera, Arnę, Veika czy Trjena, ale ciężko mi o nich napisać, ponieważ ich osobowości są elementem zagadki, przynajmniej moim zdaniem, a ja nie chciałabym czegoś nieopatrznie zdradzić. Mam także nadzieję, że inne postaci rozwiną się w drugim tomie, bo chętnie poznałabym lepiej Toma czy Liv.

Zupełnie nie wiedziałam, czego mogę spodziewać się po autorce czy wydawnictwie. O autorce słyszałam po raz pierwszy, a Wydawnictwo Kufer kojarzyłam z etui na książki. Bardzo się cieszę, że miałam możliwość przeczytania ich pierwszej powieści i z niecierpliwością czekam, aż wydadzą kolejne! Córka lasu to książka krótka, ale bardzo emocjonująca i wciągająca. Nie raz i nie dwa zostaniecie zmyleni, wodzeni za nos, a fantastyczny świat wykreowany przez panią Justynę sprawi, że nie będziecie chcieli z tego uniwersum odchodzić. Jak dobrze, że to nie jednotomówka!

A już wkrótce będziecie mieli okazję wygrać właśnie Córkę lasu! :)


Wyzwania: ABC CzytaniaOlimpiada CzytelniczaKitty's Reading ChallengeCzytam, bo polskie

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Kufer.

16 mar 2018

'Pieśń i krzyk' J. Łukawski





Opis:
Opis  zawiera spoilery.
Arthorn, niegdyś przykładny oficer, po tym jak zdradziła go królowa, lojalność władzy ma w głębokim poważaniu. Najchętniej zaszyłby się w spokojnej Asnal Talath u boku ukochanej – tyle że właśnie trafił do niewoli.
Valesca straciła pamięć. Przy sobie ma jedynie tobołek ze starym mieczem. Kiedy wspomnienia zaczynają wracać, pojmuje, że czeka ją zadanie wielkiej wagi. Lecz najpierw musi odnaleźć Arthorna. Korzysta w pomocy pewnego tajemniczego podróżnika i… czarnego kota podejrzanej proweniencji.


Opinia:

Z tomu na tom coraz bardziej wpadam w uniwersum Krainy Martwej Ziemi i nie wiem czy uda mi się przeżyć zakończenie tej historii. Na szczęście to jeszcze nie koniec, uff!

Przygoda, wojna i wielka miłość (razy dwa, aby było ciekawiej). Brzmi zapewne strasznie schematycznie, ale pan Jacek opowiedział tę historię w sposób niezwykle oryginalny i wciągający. W tym tomie śledzimy równolegle losy Arthorna, Valeski oraz Batisty z Gwydonem. Momentami patrzymy także oczami Azure, Aurissa czy Mathonwy. Przedstawienie jednej historii z wielu punktów widzenia w tym wypadku to pomysł genialny. Śledzimy losy kochanków - tych rozdzielonych oraz tych, którym dane jest przemierzać świat wspólnie Odkrywamy sekrety, z których istnienia nie zdają sobie sprawy inni bohaterowie i zastanawiamy się, jak to wpłynie na ich decyzje. Samo zakończenie niesamowicie kontrastuje z resztą powieści - wydaje się spokojne, delikatne. Odnoszę jednak wrażenie, że to cisza przed burzą kolejnego tomu. Dodatkowym atutem książki stały się wątki miłosne, które choć niesamowicie ważne dla fabuły, nie irytują i nie sprawiają, że będzie ona ckliwa czy nadmiernie romantyczna.
- Zrobiłaś to, bo mnie kochasz. Tak naprawdę, całym sercem.
- Nie jestem pewna - bąknęła.

- Więc ja będę pewny za nas oboje - odrzekł łagodnie. - Kocham cię, Valesco, i ostrzegam, że nie pozwolę ci w to wątpić.
W tej części główne postaci niezwykle się rozwinęły. Arthorn to już nie tylko żołnierz wierny przełożonemu. Targają nim rozterki, zmuszając go do podjęcia trudnych i brzemiennych w skutki decyzji. Valesca, którą polubiłam już w poprzednim tomie, okazuje się niesamowicie waleczną i zdeterminowaną bohaterką. Pomimo absurdu swojego wyboru wierzy w niego i uparcie dąży do celu. Ciekawym nowym bohaterem jest Węgielek, ale nie napiszę nic więcej poza tym, że to kot, bo mogłabym coś zdradzić. Azure dalej pozostaje wredną jędzą, ale dużą metamorfozę przechodzi Auriss. Powracamy także do świata płanetników, co samo w sobie stanowi miłą niespodziankę.

Nie pamiętacie dwóch poprzednich tomów? Nie macie się o co martwić! Na początku książki znajdziecie list Arthorna, w którym opisuje on przygody z poprzednich tomów. Za to naprawdę mega duży plus! Osobiście jestem zachwycona lekturą i bardzo się cieszę na myśl o kolejnym tomie. Koniecznie musicie poznać Krainę Martwej Ziemi, bo to polska fantasy w najlepszym wydaniu! :)




Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu SQN.

14 mar 2018

Chwilami los się uśmiecha, czyli współczesny Antek

Dziewczyny z MM stwierdziły, że mam to wrzucić :D Przed wami opowiadanie OBYCZAJOWE autorstwa Kitty :D Oczywiście nie obrażę się, jak nie chce wam się czytać. Po prostu wstawiam, bo jestem z niego DUMNA :) Dlaczego? Otóż zajęłam nim pierwsze miejsce w konkursie ogólnopolskim :) W jakim? To na końcu posta, bo ma długą nazwę :P Teraz zapraszam do lektury tych, którzy mają ochotę - ogółem jest to nowa, współczesna wersja opowiadania Antek B. Prusa :) Miałam 16 lat, gdy napisałam poniższe opowiadanie :)






   Całą moją historię należy zacząć od tego pamiętnego dnia, gdy wybłagałem mamę, aby zabrała mnie na dni Lipska. Mieszkaliśmy w pobliskiej wiosce, a ona musiała akurat coś załatwić w mieście. Samemu nie wolno mi było jeździć rowerem przez las dziurkowski, bo to jednak siedem kilometrów, a jeszcze dojazd na stadion w taki dzień to prawdziwe wyzwanie, bo wszędzie jeździ mnóstwo samochodów. Osobiście nie posiadaliśmy nawet Malucha, czy jak kto woli – Fiata 126p. W Dziurkowie uchodziliśmy za najuboższą rodzinę. Sprawy wcale nie ułatwiał fakt, że ojciec pił, a czasami kiedy wracał do domu, nawet nas bił – mnie i moją dwudziestoletnią siostrę, pracującą jako nauczycielka. Rodzinę utrzymywały głównie ona i matka. Czasami mnie udało się pomóc jakiemuś sąsiadowi, za co zapłacił, znając sytuację, ale jedenastolatek wiele nie może. 
Weszliśmy na teren stadionu, choć z rowerami u boku nie należało to do najprostszych rzeczy. Wzdłuż ścieżki prowadzącej do trybun stały stoiska z zabawkami, watą cukrową, a na otwartej przestrzeni ciut dalej rozstawiono wiele atrakcji dla dzieci, jak na przykład dmuchany zamek. Stanęliśmy z mamą przy krawędzi górki, pod którą znajdowało się boisko. W tej chwili na środku postawiono wielką scenę, a wokół biegały beztrosko pięcio- i sześciolatki. 
   W pewnej chwili na scenę wszedł zespół. Oczywiście, na muzyce średnio się znałem. Dostałem kiedyś od kolegi MP3 na urodziny, ale tylko z piosenkami jazzowymi, a te niezbyt przypadły mi od gustu. Nie wiedziałem, jaki to rodzaj muzyki, ale gdy tylko rozbrzmiała gitara, już wiedziałem, że to moja ulubiona. Wiedziałem, że jutro w szkole muszę zapytać Krzyśka, kto grał na dniach Lipska o… tak około dwudziestej, bo zegarek miała jedynie mama, a drugi znajdywał się w salonie na ścianie, więc nie miałem pojęcia, która godzina. 
   Na drugi dzień w szkole wydarzyło się kilka ciekawych rzeczy, jednak niekoniecznie wszystkie były miłe. Dzieciaki w szkole ogółem nic do mnie nie miały, kumplowałem się nawet z takimi trzema chłopakami. Nikt nie mówił nic na temat moich ciuchów, które mama szyła sama albo kupowała w lumpeksie ani też nie dokuczali mi z powodu tego, że trochę gorzej się uczyłem, ale na trójki wystarczyło. Prawie nikt, ponieważ w szkole mieliśmy taką bandę, która dręczyła wszystkich, a w szczególności mnie. Czasami mieli cykora, że moja siostra pójdzie z tym do dyrektora, bo w końcu uczyła tutaj, ale kiedy jej nie było w pobliżu – robili, co im się żywnie podobało. 
   Na pierwszej lekcji rozmawiałem z Krzyśkiem półszeptem, nie słuchając zbytnio polonistki. To dopiero czwarta klasa, miałem jeszcze czas, aby zmądrzeć. Tylko na lekcjach siostry, czyli na przyrodzie, się pilnowałem. Na polskim, matematyce, technice czy religii nauczyciele jedynie załamywali ręce. Krzysiek nie pamiętał, kto występował, ale powiedział mi inną ciekawą rzecz – u nas w szkole istniał zespół muzyczny i akurat brakowało im gitarzysty. Postanowiłem dopytać panią od muzyki, ponieważ kto inny by się ty interesował? 
   Poszedłem do niej zaraz po polskim. 
  - Dzień dobry. Proszę pani, słyszałem, że zespół poszukuje gitarzysty. Czy może mógłbym spróbować? – zapytałem. Znałem w końcu nuty, wiedziałem co oznaczają „te dziwne znaczki” na pięciolinii. Jedynie musiałby mi ktoś pokazać, jak to grać na gitarze. 
   - A to nie jest głupi kawał? Bo jak tak to od razu mówię „wynocha” – stwierdziła jak zwykle podenerwowana profesorka. 
    - Nie, to nie jest żart. Tylko ja nie mam własnej gitary – stwierdziłem z typowym dla takich chwil zażenowaniem, że znów czegoś nie mam, znów jestem gorszy. 
    - O to się nie martw, dam ci gitarę, bo szkoła to zapewnia, ale… - spojrzała na mnie dziwnie, jakby nie do końca była przekonana. – Umiesz grać? 
   - Znam nuty, a jeśli mogę wziąć gitarę do domu, to już za tydzień będę umiał grać dowolną piosenkę – zapewniałem. Bardzo zależało mi na tym, aby dostać się do zespołu i grać na gitarze, bo to, co usłyszałem wczoraj było tak niesamowite. 
  - No dobrze, dziś będę przejeżdżała obok twojego domu, przywiozę gitarę, bo aktualnie jest u mnie w domu. Masz tydzień, aby nauczyć się jakiejkolwiek piosenki z naszej książki, a jeśli nie z niej, to zapytaj Sylwię z szóstej klasy o nuty, bo to perkusistka. 
   To wydarzenie zaliczyłem jak najbardziej do szczęśliwych, ale dwa kolejne już niekoniecznie. 
   Plotka, że chcę wstąpić do zespołu, dość szybko rozeszła się po szkole. Na przerwie zaczepił mnie jeden z chłopaków z bandy. Z początku nie zwracałem uwagi na jego zaczepki, co poskutkowało jedynie tym, że pchnął mnie na parapet. Uderzyłem o niego plecami, czując przy tym okropny ból. Zagryzłem zęby, aby się nie rozpłakać. 
   - Czego chcesz? – zapytałem bardzo zdenerwowany. 
   Nigdy nie miał żadnego powodu, aby mi dokuczać. Nic nigdy go nie usprawiedliwiało. Ten łobuz wcale nie zawracał sobie głowy regulaminem i mało go obchodziły konsekwencje, jakie niosły prawie wszystkie jego działania. Dręczył, bo lubił. 
  - Nie wolno mnie ignorować – powiedział tym swoim niskim, pyskatym głosem. – Ty siebie wyobrażasz na miejscu gitarzysty, łachmaniarzu? Ty w życiu nie widziałeś gitary, łamago! – stwierdził, używając przy tym typowych dla niego przezwisk oraz robiąc przy tym minę półgłupka, którym w sumie chyba był. 
   Miałem już szczerze dość tego ciągłego poniżania, ale nie mogłem się postawić dwa razy większemu szóstoklasiście, chociaż nietrudno być dwa razy większym ode mnie, bo czasami w domu nie starczy na dość jedzenia i chodzimy głodni i wychudzeni, jednak wolałem nie ryzykować życia w bójce z tym dryblasem. 
    Nie odpowiedziałem nic na jego chamską zaczepkę. Poszedłem grzecznie na lekcję, myśląc, że dziś gorzej już nie będzie i nic złego mnie nie spotka. 
    Kiedy wróciłem do domu, okazało się, że bardzo się myliłem. Zastałem w nim tylko pijanego jak zwykle ojca. Wodził po pokoju prawie martwym i dziwnie obłąkanym spojrzeniem, po czym rozpoznałem, że to niezbyt dobra pora na przebywanie z nim w jednym pomieszczeniu. Zanim jednak zdążyłem zrobić cokolwiek – dostrzegł mnie. Przechylił głowę w prawo i lewo, jakby upewniając się, że to nie jest żadna fatamorgana, bo czasem je miewał, kiedy zbytnio „uraczył się zacnym trunkiem”. Podniósł się ze stołka, na którym spokojnie do tej pory siedział, przewracając butelki wokół, po czym zachwiał się i podszedł do mnie koślawym krokiem. Jego „perfumy” wyczuwalne były w całym domu, ale w tej chwili to on stanowił źródło najintensywniejszej woni, co wcale dobrze nie wróżyło. Oczywiście zaczął dość agresywnie. Chwycił mnie za ramiona i mocno potrząsnął kilka razy, mówiąc coś niezrozumiale. Po chwili przestał, wciskając mi w dłoń trochę pieniędzy. Już wiedziałem, o co mu chodziło. Czasami ojciec nie był w stanie pójść pod sklep, więc wysyłał mnie bądź Lucynę. Mama pozwalała na to, uprzedziła nawet sprzedawczynię w pobliskim sklepie, że może mi sprzedawać alkohol, bo inaczej ojciec nas pozabija w szale. Dziś jednak nie miałem siły nigdzie iść; już do domu ledwo doszedłem przez tego dryblasa, który pchnął mnie na parapet i plecy do tej pory dawały o sobie znać. 
    - Dziś nie – mówiłem do niego jak do małego dziecka, aby na pewno wszystko zrozumiał. – Dziś nie mogę. 
    Ten dziwny, martwy i obłąkany wyraz jego twarzy przerodził się w furię. Uderzył mnie w twarz, po czym zamachnął się znów, ale – choć lekko oszołomiony – zdołałem zrobić unik i uciec do pokoju z pieniędzmi, które oddam mamie. Tutaj byłem bezpieczny, bo ojciec nie miał teraz na tyle siły, aby wyważyć zamknięte na dwa zamki drzwi. 


   Pani od muzyki była zadowolona z mojej gry. Dała mi wczoraj nuty, abym nauczył się grać odpowiednią piosenkę. Mama wyklinała mnie jak ojca, ponieważ cały ten tydzień nie robiłem nic innego poza siedzeniem w pokoju i ćwiczeniem gry, ignorując nawet jej błagania. Zbytnio skupiłem się na moich marzeniach i to one stały na pierwszym miejscu, poza nimi nie istniało po prostu nic innego. To znaczy… To, co graliśmy w szkole nie równało się z pięknymi dźwiękami, jakie słyszałem na dniach Lipska, ale jednak grałem na gitarze. Na prawdziwej gitarze! Nie mogłem w to uwierzyć, a mimo wszystko, choćbym szczypał się co trzy sekundy dla upewnienia – trzymałem ją w dłoniach, opierałem jej pudło rezonansowe na udzie, muskałem palcami struny. 
   Dzisiejszego dnia nasz zespół miał próbę. Na sali byli już wszyscy oprócz perkusistki. W sumie w szkole mijałem tych ludzi, ale nigdy nie wiedziałem, że kiedyś będę z nimi robił coś, co nas połączy. Pani profesor zapoznała mnie już z nieco przysadzistą, ale za to miłą wokalistką Julą oraz dobrze zbudowanym i lubiącym dobre żarty i śmiech pianistą Rafałem. Czekaliśmy już jedynie na liderkę zespołu – Sylwię. 
  W końcu, po jakimś kwadransie dość ciekawej rozmowy na temat jazdy na rowerze, drzwi sali gimnastycznej otworzyły się i stanął w nich… Anioł. Tylko tak mogłem opisać tę boską postać, która miała być naszą liderką. Długie blond włosy opadały na smukłe ramiona i zakrywały całe łopatki, a niektóre pasma z przodu położyły się na idealnych piersiach. Perkusistka posiadała z pewnością tak zwaną talię osy, bo choć nigdy wcześniej takowej nie widziałem, to coś podpowiadało mi, że to właśnie to. I kiedy moje oczy skupiły się znów na twarzy dziewczyny, dostrzegłem duże, malinowe usta. Nad nimi zgrabny, malutki nosek, a powyżej dwa szmaragdy, które od czasu do czasu przykrywała kaskada czarnych rzęs. 
  - Jestem Syśka, a ty? – powiedziała, uśmiechając się i wyciągając w moją stronę rękę na powitanie. 
 - Antek – odpowiedziałem, idealnie tuszując chwilowy brak oddechu, po czym uścisnąłem dłoń dziewczyny. 
  - Przepraszam panią bardzo za spóźnienie, ale dyrektor mnie zatrzymał, wypytując, czy udało nam się już znaleźć odpowiednią osobę na puste miejsce. Jak mniemam, jest nią właśnie Antek, prawda? – cały czas mówiła z takim uśmiechem, że aż wydawał mi się chwilami sztuczny, ale przecież anioły nie kłamią. 
  - Oczywiście. Oto nasz nowy gitarzysta. Antku, może pokażesz reszcie, co potrafisz? W końcu to nie lada wyczyn nauczyć się w tydzień tak trudnej piosenki - powtórzyła po raz kolejny nauczycielka. Od wczorajszego ranka, gdy dla niej zagrałem, usłyszałem to już przynajmniej pięć razy. Ale czy to naprawdę aż taki wyczyn nauczyć się w tydzień idealnie grać znalezioną w podręczniku od muzyki piosenkę „Skrzydlate ręce”? Może tak się tym zachwycała, ponieważ ja nigdy wcześniej nie trzymałem w rękach gitary. Dla mnie nie stanowiło to żadnego wyczynu, bo to łatwizna. 
  Usiadłem na krzesełku, oparłem nogi pewnie na ziemi, ułożyłem gitarę i zacząłem grać. Po tym występie spojrzałem na Sylwię. Uśmiechała się tak słodko… Poczułem się tak, jakbym właśnie zjadł tabliczkę czekolady, a to zdarzało się bardzo rzadko. Jednak przepełniło mnie takie szczęście, że akurat jej się to podoba. 
  - To jest cool – stwierdził Rafał, klepiąc mnie po plecach. 
  - Widzicie, jaki utalentowany. Po prostu dziecko gitary – zachwycała się nauczycielka, a ja jej nie słuchałem, tylko patrzyłem na boski uśmiech Sylwii. Jak można zesłać takiego anioła na tą okropną ziemię?! 


   - Mógłbyś coś w końcu zrobić pożytecznego! A nie, zamykasz się tylko w tym pokoju i grasz! Karolina i ja nie będziemy harowały jeszcze na ciebie! Zamieniasz się w ojca! – krzyczała matka. 
  Średnio mnie to interesowało. Ja dążyłem wbrew wszystkiemu do spełniania marzeń, a miałem ostatnio wrażenie, że wszystko poza zespołem było przeciw. Nauczycielki uparły się na sprawdziany, jak nigdy. Koledzy zajmowali się nauką i nawet niezbyt miałem, z kim porozmawiać; jedynie z Rafałem, który podchodził do mnie czasami nawet na przerwach. Dyrektor naglił nas, ponieważ przed ostatecznym występem, chciał, abyśmy zagrali tylko dla niego. Okazało się, że ten koncert edukacyjny ma być bardzo ważny dla życia naszej szkoły, gdyż miał się na nim pojawić wójt Solca nad Wisłą. Sylwia bardzo się tym przejmowała. 
   - Przecież na pewno coś pójdzie nie tak. Albo instrumenty nagle się popsują, albo recytatorzy się pomylą. To będzie masakra! – rozpaczała cały czas liderka, załamując ręce. W końcu odpowiedzialność za cały koncert spoczywała na niej. 
  - Nic się nie stanie, zobaczysz – uśmiechnąłem się do niej łagodnie. – Jesteś super liderką i wszystko, co zrobimy będzie świetne. Tylko musisz w to wierzyć – powiedziałem, a ona tylko odwzajemniła uśmiech. 
   - Dzięki – rzekła, po czym pocałowała mnie delikatnie w policzek i odeszła w stronę łazienki dla dziewczyn z lekkim rumieńcem. 
   Zrobiło mi się tak gorąco, jakby było co najmniej pięćdziesiąt stopni. Na policzku nadal czułem jej rozgrzane usta. Nie mogłem uwierzyć, że to zrobiła. Pocałował mnie anioł… 
   - Hej, kochasiu, pobudka – rozbawiony głos Rafała sprowadził mnie na ziemię. 
   - O… hej – odpowiedziałem lekko zdekoncentrowany. 
  - Widzę, że nasza Sylwia przypadła ci do gustu, a ty chyba jej – stwierdził z zadziornym uśmieszkiem pianista. – Ale mniejsza o tej płci pięknej, bo się za dużo wyda, jak usłyszą jakieś plotkary. Wiesz, że za dwa miesiące w Solcu będzie otwarta impreza, na której wystąpi dość popularny gitarzysta z Warszawy, ten co na dniach Lipska wspierał jakiś zespół? Idziemy, nie? – zapytał chłopak, puszczając mi perskie oko. 
   - Jasne! – oczy zaraz mi rozbłysły. 
  Niby dobrze czułem się w zespole szkolnym, ale to nie było to, co usłyszałem wtedy, na dniach Lipska. To nie równało się z tamtą muzyką, ale zawsze lepsze coś, co ma z tym choć trochę związek niż zupełne nic. Ta otwarta impreza była szansą, jakiej nie mogłem puścić wolno. Cały mój umysł wiedział, że muszę ją wykorzystać, bo inaczej myśl, że zmarnowałem taką okazję – nie przestanie mnie dręczyć. 
   Kątem oka zobaczyłem, jak otwierają się drzwi do damskiej łazienki. Oczywiście, wyszła z niej Sylwia, ponieważ nikogo o tej godzinie nie było już w szkole. Nasze próby odbywały się około godziny siedemnastej. 
   Jula sprzeczała się o coś z nauczycielką, nie wiedzieliśmy, jaki był powód. Jednak nie wyglądało to zbyt ciekawie. Na twarzy profesorki pojawił się gniew, a to nie wróżyło niczego dobrego. 
   - Wiesz może, co jest nie tak? – zapytałem Sylwii. Wydawała się doskonale znać odpowiedź na to pytanie. Spojrzała na mnie niepewnie, potem na Rafała i znów na mnie. 
   - Ojciec Julki to wójt. Jest w zespole tylko dlatego, że jej tatuś funduje sprzęt. Za dobrze jej ta gra w końcu nie wychodzi od początku – Rafał przytaknął, potwierdzając słowa koleżanki. – No i kłócą się, bo pani stwierdziła, że odpuścimy sobie solówkę Julki. Wszyscy wiemy z jakiego powodu… 
    No fakt, Jula za dobrze nie grała. Czasami wręcz tragicznie. Psuło to często naszą pracę, ale nikt nic nie mówił. Myślałem, że to z powodu żalu, jakiegoś współczucia, a teraz okazuje się, że to w ogóle inna bajka. Wszystko idzie o władzę. Po spojrzeniach reszty wywnioskowałem, że było coś jeszcze, o czym ja nie wiedziałem… W sumie to nigdy Sylwia i Jula nie odnosiły się do siebie przyjaźnie… Ale czy to miało związek z tym? 
  Zbyt zaciekawiła mnie ta kłótnia. Postanowiłem podejść bliżej, aby cokolwiek usłyszeć. Rozmówczynie stały akurat przy instrumentach, więc zbliżyłem się pod pretekstem zobaczenia, czy z moją gitarą wszystko w porządku. Nie zauważyły mnie nawet. 
     - …nie miało być! – pyskowała Jula, mierząc nauczycielkę morderczym wzrokiem. 
     - W umowie z twoim ojcem należysz do zespołu, nie nim kierujesz. Kieruję nim ja. I tylko ja mam prawo decydować, jak będzie wyglądało przedstawienie – kobieta mówiła cicho, jednak robiła to w taki sposób, że aż przeszedł mnie dreszcz. 
    - On będzie na występie i ma usłyszeć moją solówkę! Jestem jedyną nadzieją tego zespołu! Nie możesz… - dziewczyna prawie krzyczała. 
   - Moja droga, nie jesteśmy na „ty”. Owszem mogę – w tej chwili nauczycielka dojrzała mnie. Szybko spuściłem głowę, udając, że sprawdzam naciągnięcie strun. – Twoją solówkę postanowiłam zamienić na solo Antka, ponieważ gra o stokroć lepiej od ciebie. 
    Już wiedziałem, że pomimo tego zaszczytu, mam ogromne kłopoty. Jula spojrzała na mnie, jak na małego robaczka, którego chce zgnieść. Rozumiałem jednak, dlaczego pani od muzyki wpadł ten pomysł do głowy i mimo wszystko cieszyłem się, że będę mógł już na pierwszym występie zagrać solówkę. 


    Nadszedł ten długo wyczekiwany dzień. Wreszcie mogłem pokazać innym uczniom, że jestem coś wart. Wójt dziwnie patrzył na mnie i panią od muzyki. Nie podobało mi się to wcale, ale starałem się skupić na gitarze. Liczyła się tylko ona, nie istniało nic innego. Wczuwałem się i utożsamiałem z każdym drgnięciem nylonowych strun. Dźwięki wydobywające się z pudła rezonansowego wydawały mi się strzępami mojej duszy, która tylko tak stanowiła całość. 
    Owacje. Ktoś rzucił Sylwii kwiaty na scenę. Dyrektor rozmawia z wójtem. Wójt podchodzi do mnie i gratuluje solowego występu, ale chyba tylko z racji, że wypada, bo z jego oczu bije wrogość. Złość na twarzy Julii… 
   To wszystko przemykało mi przed oczami, kiedy wieczorem leżałem w łóżku, myśląc, jakie wspaniałe rzeczy ostatnio wydarzyły się w moim życiu. Czułem jednak również wyrzuty sumienia, bo mama tyle dla mnie zrobiła, a ja czym jej się odwdzięczałem? Niczym. Żerowałem na niej i mojej siostrze, ale nie jak ojciec. Nie, ja taki nigdy nie będę. Kiedyś im pomogę, bo kiedyś stanę się sławny i może dzięki mnie też jakiś dzieciak odkryje w sobie powołanie do tej pięknej sztuki tak, jak ja podczas dni Lipska. I wtedy będę miał wystarczająco dużo pieniędzy, aby kupić Karolinie i mamie lepszy dom, i pomogę im znaleźć lepszą pracę, albo… Albo zrobię wszystko, aby nie musiały pracować… 
    Ech, jak ciężko jest być dzieckiem. Jakbym był już dorosły to poszedłbym do jakiejś wytwórni i pokazał im, co potrafię… 
   I właśnie tego dnia napisałem swoja pierwszą piosenkę. Może to wszystko, o czym wtedy myślałem to po prostu głupie marzenia, ale gdzieś tam w środku wiedziałem, że mogę daleko zajść. Kiedy grałem, moje serce rwało do przodu niczym wolny ptak, któremu nie stawia się na drodze żadnych przeszkód, a odkładając gitarę, czułem się, jakby ktoś tego rozśpiewanego słowika zatrzasnął w klatce. Nie wiem, co skłaniało mnie do myślenia, że to jest przeznaczenie; że następny krok to sława, pieniądze. 
    W końcu sen wziął mnie w swoje władanie, nie miałem nic do gadania. Po prostu powieki opadły, a ja odpłynąłem w świat marzeń. 


   Następnego dnia czekały mnie jednak przykre wieści. Szkolny zespół został rozwiązany z powodu… Odejścia Juli, która zabrała cały sprzęt. Znienawidziłem ją za to. To takie nie sprawiedliwe! Nareszcie robiłem to, co chciałem, a ta dziewczyna wszystko niszczy! Sam nie miałem możliwości kupna gitary, w okolicy nie było już żadnych takich zespołów. Miałem ochotę zniszczyć wszystkich i wszystko, co stało za tą tragedią. Moja mama za to wydawała się być zadowolona z tej sytuacji. Miała nadzieję, że wreszcie coś w tym domu zrobię. 
   Chodziłem wszędzie tak, jakbym był tu tylko ciałem, a myślami i oczami wyobraźni widziałem siebie i gitarę. Muzyka – to ona stała się moją kochanką (o ile takie słowo przystoi jedenastolatkowi). Tęskniłem za tym uczuciem, gdy utożsamiałem się z dźwiękami instrumentu trzymanego w rękach. Wszystko, co robiłem przez te kilka tygodni, robiłem bezmyślnie, automatycznie. Nic mnie nie interesowało. 
   W międzyczasie ojcu się zmarło. Przynajmniej mama pozbyła się jednego pasożyta, ale ja czułem się tym drugim. Mieszkałem tutaj, jednak nie byłem obecny i niewielki miała ze mnie pożytek, choć starałem się jej pomagać. Czasem patrzyła z taką litością i współczuciem. Nie czuła się szczęśliwa, kiedy ja powoli zatracałem się w tym wszystkim i gubiłem. Wieczorami, gdy o nic mnie nie prosiła, wychodziłem z domu i włóczyłem się po wsi, budząc wszystkie psy. Cały mój świat się zawalił… 
   Pani od muzyki również to przeżywała, jednak u niej górowała wściekłość. Cały czas powtarzała, że tak utalentowane dzieciaki straciły właśnie szansę na rozwój i doskonalenie się. Jula przestała chodzić tutaj do szkoły, bo wszyscy patrzyli na nią, jak na zbrodniarza. W końcu każdy wiedział, że to wszystko jej sprawka. 
   Mijały kolejne dni, a mnie nic nie potrafiło pocieszyć. Z nudów i tęsknoty zrobiłem sobie małą, drewnianą gitarę, gdzie zamiast strun poprzyczepiałem nitki. Nie grała tak pięknie jak tamta, w ogóle nie wydawała z siebie dźwięków. Nawet jeżeli w zespole nie graliśmy tego, co usłyszałem wtedy i za czym najbardziej było mi tęskno, to jednak tworzyliśmy jakiś rodzaj muzyki. Teraz nie miałem możliwości tworzenia niczego. 
   Rafał często podchodził do mnie na przerwach, rozmawialiśmy, ale te rozmowy nie były już takie, jak kiedyś. Pewnego dnia zostałem zaproszony do jego domu. Oczywiście z kultury nie wypada odmówić, a i zżerała mnie ciekawość, jak mieszka mój kolega, a w sumie to już przyjaciel. Z innymi kontakt jakoś tak się urwał. 
   Spod szkoły odjechaliśmy rowerami z martwymi minami. Akurat tak się złożyło, że tego dnia kończyliśmy lekcje o tej samej godzinie, ale żadnemu się on nie udał. Zresztą, jak mógłby, skoro musieliśmy przesiedzieć spokojnie na sześciu lekcjach? Tortury. Nigdy nie rozumiałem, jak Karolina mogła zostać nauczycielką i spędzać w tym więzieniu więcej czasu. Jednak nie narzekałem – z tego mieliśmy pieniądze. 
    - Co powiesz? – zapytał Rafał, kiedy weszliśmy do jego pokoju. 
   Na ścianach wisiała masa plakatów, głównie jednego zespołu i na każdym było napisane „QUEEN”. Nie miałem pojęcia, jaką muzykę grają, ale wyglądali ciekawie. Ogółem pokój jak pokój – łóżko, komoda, komputer na biurku i kręcone krzesło obok, półka na płyty. 
  - Nieźle. Co to za zespół? – zapytałem na wstępie, ponieważ coś przykuło moją uwagę, a mianowicie gitara na kilku plakatach. Nie wyglądała, jak ta moja. Nie posiadała pudła rezonansowego oraz miała zupełnie inny kształt. 
  - Rockowy. Queen. Może słyszałeś o Freddiem Mercurym? A zresztą, patrz – podszedł do największego plakatu. – To jest Freddie, wokalista – pokazał na dość szczupłego mężczyznę z wąsami. – John od gitary basowej. Perkusista Roger, zresztą mój ulubieniec. I ktoś, kto tobie powinien przypaść do gustu, bo świetnie gra na gitarze elektrycznej, wspaniały Brian May – za każdym razem pokazywał na któregoś z czterech mężczyzn. Potem podszedł i włączył komputer. – Zaraz puszczę ci jego solówkę. 
  - Okej. 
  I tak znaleźliśmy z Rafałem temat do rozmów – zespół Queen. Na tym upływały nam godziny. Nareszcie jakoś odżyłem po rozpadzie zespołu. Stałem się bardziej pomocny w domu. Minął rok, a ja wciąż nie miałem dość wsłuchiwania się głównie w grę Briana. To było to, co wtedy usłyszałem – rock. Właśnie to i tylko to chciałem grać. Tylko jak? 
  Miałem dwanaście lat, na ile zdałaby mi się ucieczka z domu? „Bez sensu” – powtarzał głos rozsądku, jednakże miał też dobre pomysły. Dużo czasu spędzałem poza domem, zarabiając jakoś dorywczo. Matce też pomagałem, jak mogłem, abym znów nie był traktowany jak darmozjad. „Dotrwaj do szesnastki” – powtarzałem sobie w nieskończoność. 
   I dotrwałem. Dokładnie w szesnaste urodziny pożegnałem się z Rafałem, zakradłem do ogródka, aby ostatni raz spojrzeć na Sylwię, która nadal pozostawała dla mnie nieosiągalnym aniołem, po czym oznajmiłem mamie, że jadę do Warszawy. Miałem trochę swoich pieniędzy, fakt faktem niewiele, ale zawsze coś. 
    - Zwariowałeś?! - zaatakowała Karolina. – Chcesz żebyśmy zawału dostały?! 
   - Nie, chcę pomóc. Ustawię się w Warszawie, przeprowadzicie się do mnie… albo będę wam wysyłał pieniądze. Proszę, mamo. Bez twojej zgody nic mi się nie uda. Zobacz, jaką mam szansę. Pójdę tam do szkoły, zacznę pracować – patrzyłem na matkę. Wiedziałem, że mimo wszystko stąd ucieknę, ale szanowałem tę kobietę i jeżeli zrobiłbym coś aż tak wbrew niej – zżerałyby mnie potworne wyrzuty sumienia. 
    A ona patrzyła na mnie. Ten wzrok. Patrzyła, jak na małego chłopca, który prosi o zabawkę. Wahała się. 
   - Proszę, to jest szansa dla nas wszystkich – mówiłem, jakbym tylko chciał wyjść na chwilkę na dwór, miał zakaz. Co z tego, że sprawa była dużo poważniejsza? 
   - No dobrze. Kiedy? – zapytała, ale widziałem ten ból z powodu takiej decyzji. Wystarczyło spojrzeć w jej oczy, w tej chwili jakby martwe. 
    - Dziś, skończyłem już szkołę, więc mogę spokojnie wyjechać, a im szybciej, mamo, tym lepiej – wyjaśniłem spokojnie, choć trudno było mi o tym mówić. – Kiedy już będę miał jak, odwiedzę was, dobrze? – spytałem, ale nic nie odpowiedziała. Tylko patrzyła, a w oczach zaszkliły jej się łzy. – Mamo? – pierwsza kropelka spłynęła po policzku. Spojrzałem na Karolinę, po czym podszedłem, pocałowałem matkę i siostrę w policzek… i wyszedłem. 
   Szkoda mi było opuszczać dom. Wiedziałem, że będzie ciężko, ale człowiek jest coś wart tylko wtedy, gdy podąża za marzeniami. Właśnie to chciałem zrobić – gonić za tym marzeniem jak szaleniec, aby je złapać, a po wszystkim, kiedy już osiągnę swój cel, odwdzięczyć się dwóm kobietom, które tyle dla mnie zrobiły. To straszne, że tyle talentów na świecie się marnuje, bo nie mają możliwości rozwoju z powodu sytuacji materialnej. Powinno się walczyć o to, aby kraj miał się kim pochwalić. Tymczasem biedne dzieci, takie jak ja, z małych miasteczek bądź wsi muszą radzić sobie same. I właśnie ja postanowiłem udowodnić sobie, że warto, bo żyje się tylko i wyłącznie raz. 
    I było warto, choć na początku strasznie ciężko. Mieszkałem u jakiegoś staruszka, któremu byłem wdzięczny za nocleg i posiłki. Codziennie w tygodniu chodziłem najpierw do szkoły, a zaraz po niej - do pracy, która nękała mnie również w weekendy. Dopiero po roku szkołę odwiedził łowca talentów, co podobno często się tutaj zdarzało. Zapisałem się na casting, a dyrektor, który chętnie wspierał swoich uczniów, wynajął mi gitarę elektryczną na miesiąc przed występem. Nauczyłem się oczywiście bardzo szybko dość trudnego, bo własnego, utworu… I dałem czadu. Cała sala szalała, a łowca od razu zapisał moje nazwisko. 
   Potem sprawy potoczyły się szybko. Grałem koncerty: najpierw w szkołach, na jakichś mniej ważnych imprezach. Połowę z tych pieniędzy wysyłałem mamie i Karolinie. Następnie pomagałem zespołom, gdy gitarzysta zachorował albo nie mógł grać. Powoli wspinałem się na szczyt, aż na stałe trafiłem do „The Rolls” – młodzieżowego zespołu, który brnął tą krętą ścieżką na sam szczyt. W dwa tysiące czternastym roku nasz utwór znalazł się na pierwszych miejscach list przebojów w trzech krajach. Coś w życiu udało mi się osiągnąć, choć wszyscy na początku nie dawali żadnych szans na sukces. Wato spełniać swoje marzenia, bo chociaż to niezwykle trudne – efekty są zadowalające. Zamiast siedzieć na pupie przed telewizorem, należy coś zrobić, by nasze pomysły na przyszłość – wcielić w życie. Nikt nigdy do niczego nie doszedł, nic nie robiąc. Sukces wymaga pracy, czasu i poświęcenia, ale warto, choćby dla samej satysfakcji, że coś się zrobiło.


Praca zajęła I miejsce w IX Ogólnopolskim Konkursie Literackim z okazji setnej rocznicy śmierci Bolesława Prusa pt. „Literacka wędrówka śladami Bolesława Prusa i jego bohaterów”.

PS. Lipsko, Solec n. Wisłą oraz Dziurków istnieją naprawdę, znam je zresztą całkiem dobrze, bo to tam po części się wychowałam :)

12 mar 2018

'Rozrywacz' A. E. Dayton


Opis:

Trzeci tom historii Quin i Shinobu. Tajemnice z przeszłości w połączeniu z niejasnymi planami rodziny Poszukiwaczki doprowadzają do zdrad i odwrócenia przymierzy. Co zrobi Quin z nową wiedzą o sobie i swoich destrukcyjnych możliwościach? Misternie zbudowany świat się rozpada, a Quin znowu zostaje sama. Czy bohaterowie nadal będą próbowali rozwikłać zagadki z przeszłości, wystąpią otwarcie przeciwko planom zagłady, czy może przystąpią do spiskowców?


Opinia:

W tym tomie autorka nie zostawiła miejsca na nudę, ponieważ podczas lektury cały czas towarzyszą nam emocje. Muszę także przyznać, że sposób opowiadania przez Dexa jego historii wprowadził w książkę nieco chaosu, ale w dobrym sensie - musieliśmy odkryć tajemnicę tego człowieka. Jedynie ze strony technicznej zostałam dwa razy zirytowana, ponieważ jestem w stanie zrozumieć literówki, ale mylenie imion bohaterów (a już zwłaszcza Johna z Shinobu) to błąd karygodny. Na szczęście był to jedyny minus książki, jaki udało mi się znaleźć!

Nie bardzo wiem, jak napisać tę recenzję bez spoilerów... Przeszkadza mi w tym zakończenie tomu drugiego, więc niestety musicie mi wybaczyć dużą ogólnikowość, ale chcę, aby moją opinię mógł przeczytać każdy. Na pewno ten tom jest pełen zagadek oraz zaskoczeń i nie chciałabym popsuć wam frajdy odkrycia rozwiązań. Autorka narzuca mordercze tempo wydarzeniom, na raz toczy się kilka różnych wątków, a czytelnik na zmianę odnajduje się i gubi wraz z bohaterami. Ponownie wracamy do Szkocji oraz Hongkongu, ale podróżujemy także po bezprzestrzeni. Najciekawszym elementem tej części okazało się dla mnie poznawanie historii Poszukiwaczy. Muszę przyznać, że pani Dayton stworzyła misterną historię i dopiero poznając ją w pełni, jesteśmy w stanie zrozumieć, jak dużo kosztowało ją to pracy. Zakończenie natomiast nie pozwala oderwać się od lektury do ostatniej strony. 
Mój stary mistrz powiedział mi, że nie liczą się bystry umysł ani przebiegłe plany. Ważne jest, by mieć dobre serce, ponieważ człowiek o dobrym sercu dokonuje mądrych wyborów.
Prawie tańczyłam z radości, ponieważ w tym tomie powraca Shinobu, którego uwielbiam! John także stał się bohaterem, którego losy śledziłam z niecierpliwością. Mam wrażenie, że w tym tomie dojrzeli wszyscy - do podejmowania decyzji, które wpływały nie tylko na ich życie, ale także na losy innych Poszukiwaczy. Największa przemiana zachodzi w Maud, ponieważ już bardzo długo przebywa w świecie poza bezprzestrzenią. Ciekawie potoczyły się również losy Notta, jednego z Obserwatorów, który nie raz zaskakiwał mnie swoimi wyborami.

Naprawdę ciężko mi napisać tę recenzję, bo w tej części tyle się dzieje, tyle mogłabym przypadkiem zdradzić... Jeśli czytaliście Poszukiwaczkę i Podróżniczkę, koniecznie musicie sięgnąć po Rozrywacz. Jeśli nadal zastanawiacie się na tą trylogią, to przestańcie i natychmiast sięgnijcie po pierwszy tom! Arwen Dayton stworzyła coś, czego osobiście do tej pory w literaturze nie spotkałam, wplotła to w realny świat oraz wymyśliła powalającą historię Poszukiwaczy, która ostatecznie zwali was z nóg!



Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Uroboros.

10 mar 2018

Niestandardowe podsumowanie roku Book TAG + Każda pizza jest jak książka Book TAG




Niestandardowe podsumowanie roku Book TAG


Byłam kochana i pomogłam Justi z podsumowaniem. No przecież takie łatwe pytania! A Ona jeszcze wrednie mnie nominowała i teraz sama muszę się męczyć z takimi super łatwymi pytankami.... :D

1. Najbardziej nijaka książka roku 2017
Moim zdaniem to Falcon ponieważ schemat gonił źle wykreowane postaci i poganiał brakiem akcji.

2. Najbardziej irytująca bohaterka/ bohater roku 2017
Paragraf 5 przychodzi z pomocą - Ember był tak bezgranicznie głupia i irytująca, każda jej decyzja była zła ;/

3. Najgorszy trójkąt miłosny roku 2017
Fuck, mnie trójkąt wkurza prawie za każdym razem :D Dlatego w 2017 roku starałam się wybierać jak najmniejszą ilość książek z tym motywem.Tytuł najgorszego przypada chyba rereadowanej przeze mnie pozycji, bo był on w niej zupełnie niepotrzebny i i tak było wiadomo, którego wybierze bohaterka - Demony. Pokusa się kłaniają.

4. Najlepsza para roku 2017
Ba, Len i W.Redna oczywiście <3

5. Scena, która najbardziej zapadła ci w pamięć w roku 2017
Są dwie takie i OBYDWIE są spoilerami, więc:
Imperium burz: Moment porwania Aeiln i to, jak zaczęła się schodzić armia, którą utworzyła
Wiedźma Naczelna: kłótnia Lena i W.Rednej, gdy ona rzuca pierścionkiem, to było straszne :(

6. Najbardziej przewidywalna historia roku 2017
Nie będę wymieniała historii z pkt. 1. za to wspomnę o książce, którą zachwyca się tyle blogerów, a do mnie zupełnie nie przemawia i niczym mnie nie zaskoczyła - Klątwa Tygrysa.

7. Największe ciacho roku 2017
Jak mogłam stworzyć tak okrutną kategorię? Aby jedno jedyne ciasteczko? :O Cóż, niech się dzieje wola nieba, Aedion <3 <3

8. Najbardziej zaniedbany gatunek roku 2017
Mam wrażenie, że bardzo mało czytałam kryminałów, głównie skupiając się na fantastyce.

9. Najsłodszy romans (wątek miłosny) roku 2017
Kurczę, słodki? Hmmm, w Aniołach i wampirach był uroczy romans w sumie.

10. Najbardziej wzruszająca książka roku 2017
Niepowszedni. Obława <3 <3

11. Najzabawniejsza postać roku 2017
Kocham Alcatraza i jego tok myślenia, który zawsze jest w stanie mnie rozbawić :D

12. Najlepsza książkowa przyjaciółka roku 2017
Pisałam nawet w recenzji, że to ideał przyjaciółki - Magnolia z Tytanów <3

Nominuję każdego, kto ma ochotę na chwilę refleksji nad książkami przeczytanymi w zeszłym roku :)

Każda pizza jest jak książka Book TAG



Schiacciatina - chrupiąca pizza tylko z solą, pieprzem i cukrem - książka zbyt prosta i nieskomplikowana

Tyle nad tym myślałam, a miałam to pod nosem! Falcon - schemat, schemat, schemat... To zbyt proste i przewidywalne, aby było skomplikowane...



Margherita - klasyka wśród pizzy- z sosem pomidorowym, mozzarellą i bazylią - książka, którą należy przeczytać przynajmniej raz w życiu.

Niezmiennie - Harry Potter <3



Marinara - popularna pizza z sardelkami - książka, która okazała się inna niż przypuszczałaś/eś.

Na pewno ostatnio przeczytane Nieskończone światy Jane. Spodziewałam się, że zostanę zaskoczona, ale nie w takim stopniu <3

Capricciosa - uwielbiana i nienawidzona zarazem pizza z karczochami, grzybami i oliwkami - książka, która sprawiła Ci problemy.
Zakon Achawy. Przestałam wierzyć w ludzi, czytając tę książkę. Czy naprawdę można mieć tak wysoką samoocenę, aby wydać ten twór?



Montanara - neapolitańska pizza z orzeszkami arachidowymi i parmezanem - książka wprost doskonała

Jest kilka książek, które zachwyciły mnie w 100%, ale wspomnę o takiej, której się tu nie spodziewacie - Słowo i miecz <3



Pizza z nutellą - książka, która jest słodka i przeurocza

Paradoksalnie, choć taką pizzę pożarłabym od razu, najdłużej nad tą kategorią myślałam. Nie chodzi o to, że nic nie przychodziło mi na myśl, ale to określenie słodka i przeurocza jest takie... sweetaśne i każdej z książek, o których pomyślałam, uwłaczałoby. Także wybrałam coś aż przesłodzonego, a jest to Aniół (taak, nie podaruję tej okładce) L. A. Weatherly.

8 mar 2018

'Drugi Krąg' E. Białołęcka


Opis:



Głuchoniemy Kamyk ‒ pseudonim Smoczy Jeździec, Nocny Śpiewak porośnięty długą sierścią, Jagoda albinoska ‒ każdy boryka się z własną niedoskonałością, ucieka przeznaczeniu i szuka indywidualnej drogi. Bohaterowie są obdarzeni magicznym talentem, jednak muszą za swoje uzdolnienia zapłacić kalectwem. To książka o dorastaniu, przyjaźni i szukaniu drogi w świecie.




Opinia:

Myślałam, że pierwszy tom był ekstra. Myliłam się, ponieważ tego, co zrobił ze mną tom drugi nie da się opisać. Mimo wszystko spróbuję.

Bohaterowie dojrzeli, a wraz z nimi ich wypowiedzi, co niesamowicie wzbogaciło ciekawy już wcześniej styl. Do tego w tej części pojawia się większa ilość humoru niż w jej poprzedniczce spowodowanego większą ilością bohaterów z młodzieńczym poczuciem humoru.
Kamyk stał na korytarzu [...], zastanawiając się, jakim typem lekarza jest człowiek, który na swoich drzwiach wiesza tabliczkę z napisem głoszącym: [...] Najlepszy chirurg na tym piętrze. Cuda wykonywane od ręki. Rzeczy niemożliwe z opóźnieniem jednodniowym.
Ta książka to ciągła akcja, bo nawet pozornie spokojne chwile nie pozwalają czytelnikowi się oderwać. Towarzyszymy Kamykowi w pobycie na Jaszczurze oraz w powrocie do Kręgu. Poznajemy z nim nowych uczniów oraz wracamy do historii Śpiewaka, a nawet Białego Rogu. Niezwykle spodobało mi się to, że w książkach pani Ewy nic, co się pojawia, nie ginie w eterze, a ma znaczenie dla tego czy innego wątku. Autorka wplata także do książki wątki miłosne, ale robi to w sposób umiejętny i nieirytujący. Ba! Czasem napędzają one akcję w niesamowicie ciekawy i intrygujący sposób. Koniec tej przygody nadszedł zbyt szybko, a ja nie mogę się już doczekać wznowień dwóch kolejnych części, bo osobiście uważam, że obecne okładki są dużo ciekawsze niż poprzednie i w tej wersji chcę poznać Kroniki Drugiego Kręgu.

Kamyk dorasta na naszych oczach, dojrzewa. W jego kreacji czasem tylko bolało mnie to, jak łatwo zapominał o Płowym, co nieco kłóciło się z ich relacją syn-ojciec. W tej części Tkacz Iluzji może wykorzystać swoją ambicję oraz inteligencję. Nie zabraknie także narwanych bohaterów, gotowych w każdej chwili przyprawić was o niekontrolowany wybuch śmiechu. Pożeracz również w pewien sposób dorasta, staje się odpowiedzialniejszy, głównie za sprawą przeuroczej Liski. Z racji powrotu do Śpiewaka, mamy okazję poznać lepiej jego starszą wersję, która jest równie ekscentryczna jak młodsza, a może nawet bardziej. I to on zastąpił miejsce Pożeracza jako mojego ukochanego bohatera. O miejscu drugim dyskutowała nie będę, ponieważ byłoby zbyt trudnym zadaniem spośród plejady genialnie wykreowanych postaci wybrać w wskazać jakiś ranking. Większość połówek odznacza się niepowtarzalnymi charakterami, jak bardzo nieśmiały Myszka, który doskonale wpisuje się w powiedzenie cicha woda brzegi rwie czy przechodzący ogromną metamorfozę Promień. Osobnym tematem jest rodzina Słonego z wkraczającą w okres buntu Jagodą. Ta ośmioosobowa familia mogłaby mi zająć kolejny akapit, bo każdy z jej członków odznacza się czymś niezwykłym.
Przedstawiał wojnę nie jako pełen chwały pochód mężnych wojowników, lecz brudną pracę - przez jednych wykonywaną dla zysku lub prestiżu, przez drugich (takich jak on [Biały Róg]) z miłości do ziemi i rodziny.
Wraz z powrotem Kamyka do Kręgu, autorka rozszerzyła fabułę o dokładniejsze opisy wszystkich typów talentów obecnych w książce. Z ekscytacją powitałam pomysł pokazywania swoich umiejętności podczas godzin chwały na lekcjach. Rozszerzone zostały także wątki historyczne - domysły a propos powstania rasy smoków, dzieje Białego Rogu czy badanie dawnej cywilizacji osiadłej w Archipelagu. Te książki są zdecydowanie zbyt cienkie, bo poza samą akcją, mogłabym czytać i czytać o wszystkich pozostałych aspektach, jakie pojawiają się w powieści!

Ta część to emocje, emocje i jeszcze raz emocje. I może tak jeszcze z dziesięć razy! Tym bardziej, że przez większość czasu wiemy tyle, ile nasi młodzi bohaterowie i to z nimi odkrywamy wszelkie tajemnice Kręgu. Poprzednia część była typowo młodzieżowa. Teraz także otrzymaliśmy młodzieżówkę, ale taką, która powinna spodobać się także doroślejszemu, bardziej wymagającemu czytelnikowi. Mam przeczucie, że z tomu na tom ta seria będzie coraz lepsza i w końcu zabraknie mi skalę na ocenę. Nie zmieni to jednak faktu, że zdecydowanie chcę więcej, dużo więcej przygód młodych (i tych starszych) magów!


Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Jaguar.

6 mar 2018

'Szklany miecz' V. Aveyard


Opis:


Mare odkrywa, że nie jest jedyną Czerwoną, która posiada umiejętności charakterystyczne dla Srebrnych. Są też inni. Ścigana przez okrutnego króla Mavena wyrusza na wyprawę, aby zrekrutować Czerwono-Srebrnych do armii powstańców gotowych walczyć o wolność. Wielu z nich straci życie, a zdrada stanie się chlebem powszednim. Mare musi też zmierzyć się z mrokiem, który ogarnął jej duszę. Czy sama stanie się potworem, którego próbuje pokonać?

Opinia:

Biorąc się za tę lekturę, nie pamiętałam zbyt wiele z Czerwonej królowej. Na szczęście autorka dużo nam przypomina - zarówno wydarzeń jak i roli postaci. Jej styl pozostaje przy tym niezmiennie dobry, ale Szklany miecz nie przypadł mi do gustu tak jak pierwszy tom. Dlaczego?

Przede wszystkim przez Mare i to od niej zacznę. W poprzednim tomie zachwycałam się jej przemianą. Teraz nie znoszę tej bohaterki. Nie współczuję jej. Według mnie powinna zginąć zamiast pewnej osoby. Wywyższa się, twierdząc, że jest najważniejsza. Choć mówi o ratowaniu ludzi, liczy się dla niej jedynie Nowa Krew. Do tego cały czas popełnia straszne czyny, aby potem rozpaczać nad tym lub zbywać machnięciem ręki - w zależności od tego, kto zginął: Czerwony czy Srebrny. Odtrąca od siebie wszystkich, a potem ma pretensje, że została sama. W życiu nie poszłabym za takim przywódcą! Ponadto ten wątek miłosny... Szkoda mi słów na relację Cala i Mare. Cały czas mówi, że mu nie ufa, ale traktuje go jako oparcie, co przeczy poprzednim założeniom. Panna Barrow stała się bohaterką nielogiczną i irytującą.
Nie możemy wybrać, kogo pokochamy. Chociaż tak bardzo chciałbym, żeby było inaczej.
A z wydarzeniami wcale nie jest lepiej. Z każdej opresji Mare jest ratowana przez swojego brata, dosłownie - z każdej! Jeśli coś się dzieje, możecie być pewni, że przybędzie on w ostatniej chwili, zmieniając zupełnie bieg wydarzeń. Autorka bawi się w półsłówka i niedomówienia, aby zbudować napięcie, a tego nie znoszę.  Zakończenie za to ostatecznie mnie dobiło, odbierając chęci do zapoznania się z kolejnym tomem. Książka nie zaskoczyła mnie niczym i choć byłam ciekawa losów Mare, Cala, a przede wszystkim Mavena, to już mi przeszło.
(...) wszyscy i wszystko może nas zdradzić. Nawet nasze własne serce.
Z Mavena uczyniono potwora. Pojawia się w akcji kilka razy i zupełnie nie rozpoznacie w nim bohatera z pierwszego tomu. Czułam się tak, jakby autorka zupełnie podmieniła postać wcielającą się w rolę. Cal za to stał się skrzywdzonym przez los księciem, użalającym się nad sobą i pragnącym zemsty. Bohaterem, któremu współczułam nie był jednak on, a Kilorn. To jak traktowała go Mare, jak on jej wybaczał. Ten trójkąt (czworokąt?) mnie dobił, bo naprawdę lubię Kilorna. W momencie, gdy nasza genialna bohaterka stwierdza, że jest niczym w porównaniu z takimi jak ona, miałam ochotę odłożyć tę książkę. Moim ulubionym bohaterem stał się brat niedoszłej księżniczki. Jego siła, opanowanie i troska o tę niewdzięcznicę wzruszały mnie całą powieść. Lepiej możemy poznać także Farley, jej troski oraz obawy. Z marszu polubiłam także Cameron za to, co wytknęła Mare. Autorka co prawda bardzo dobrze wykreowała postaci, ale ciężko się do nich przywiązać.

Dla osób, które bardzo polubiły Czerwoną królową, może Szklany miecz nie okaże się tak przeciętny. Dla mnie niestety taki jest. Miałam nadzieję na mniej schematyczną opowieść z równie cudownymi postaciami. Zdecydowanie się rozczarowałam i choć czasem dzięki stylowi autorki ciężko było mi się oderwać, nie zamierzam kończyć serii.

Wyzwania: ABC CzytaniaOlimpiada CzytelniczaKitty's Reading Challenge