Przejdź do:

28 lut 2018

Refleksje czytelnicze #22: Nie tylko Amerykanie, Brytyjczycy i Polacy! :)

Hej hej :)
Wreszcie wpadł mi do głowy jakiś pomysł a propos Refleksji czytelniczych :) Robiąc post o Mapach Zdrapkach stwierdziłam, że pewnie mało kto z was śledzi to, jakie narodowości już poznałam :) Dlatego  pokażę wam, z jakich krajów autorów już czytałam oraz czy polecam! :) Mam nadzieję, że taki post was interesuje :D
Ogółem z krajów nie są uwzględnione Polska, Wielka Brytania i USA, ponieważ z tych krajów poznałam ich najwięcej :)
W przypadku więcej niż 5 książek na kraj, te gorsze będą wspomniane tylko pod zdjęciem.
(PS. Kraje w kolejności alfabetycznej, liczby w legendzie oznaczają ocenę na LC)




Przejdźmy do krajów i autorów oraz ich książek :)


Czytałam kilkoro autorów tej narodowości, ale oczywiście to ten jeden jedyny zdobył moje serce: John Flanagan (Zwiadowcy, Drużyna) <3 Poza tym poznałam: Zły Romeo L. Rayven, Shantaram G. D. Roberts oraz Sasha J. Shepherda oraz (niewymienioną na obrazku) Blask A. Adorentto i dwóch ostatnich nie polecam :D


Z Białorusi znam aby jedną autorkę, ale za to niesamowitych powieści <3 Olga Gromyko stworzyła Kroniki Belorskie, w których odnalazłam swoje książkowe ja <3


W Brazylii także jeden autor, na pewno bardziej znany - Paulo Coelho. Weronika postanawia umrzeć podobała mi się bardziej niż 11 minut, choć dałam im taką samą ocenę ze względu na warsztat pisarza.


Ponownie jeden autor, ale dużo jego książek :) Na ostrzu noża to wstęp do trylogii - łącznie 6 wspaniałych książek o Koniaszu. Wylęgarnia także ma tom drugi, ale on podobał mi się już średnio. Za to Bez litości oraz Czas żyć, czas zabijać opowiadają o Baklym <3


We Francji trzymałam się raczej klasyki. Ponadto Tajemny ogień został napisany przez autorki różnych narodowości, ale dam go do Francji, ponieważ w Brytanii znam więcej pisarzy :)



Ruiz Zafon to jedyny hiszpański autor, jakiego udało mi się poznać i prędzej poznam więcej jego książek, a potem będę myślała nad kimś nowym :D 


Artemis teoretycznie jest lekturą dla młodszego czytelnika, ale mi się bardzo podobał i tak oto w podróży czytelniczej zawitałam także do Irlandii :) 


Spotkanie z literaturą izraelską w sumie zaskoczyło także mnie, ale czuję się nim usatysfakcjonowana :)


Jak widzicie moje dotychczasowe spotkania z literaturą kanadyjską są raczej średnie - Buntowniczka chyba rozczarowała mnie najbardziej. I gwoli ścisłości Wilki Lokiego są tylko w połowie kanadyjskie :)


Gdyby nie SQN nigdy nie poznałabym tej cudownej litewskiej książki :)


Na obrazku nie pojawiły się dwie autorki - jedna niemiecko-hiszpańska (Proś mnie o co chcesz), bo było to denne oraz Trylogia Czasu, bo podobał mi się aby pierwszy tom :D Pachnidło... Nie uważam tego za złą książkę, co dla mnie raczej nudną.


Ocenę odniosłam do średniej ocen tomów, które czytałam. Książki Mostue'a są świetne, ale saga rodzinna Sandemo jakoś do mnie nie przemówiła...



Czy rosyjski absurd ma jakiekolwiek granice? Nie i to jest  świetne, o ile autor nie przesadza. Nocny obserwator także był absurdalny, ale w Profesjonalnym zwierzołaku ta książka bez absurdu byłaby niczym.


Zachowuj się jak porządny trup to zbiór opowiadań czeskich oraz słowackich autorów. Kilkoro z nich mam zamiar poznać na pewno :)


Tak, ja zdaję sobie sprawę z tego, że Szkocja to jakaś część Brytanii, ale kiedyś czytałam tekst o ich kulturze i nie umiem nie potraktować ich osobno. Tutaj także klasyka :)


Dwa udane spotkania w Szwecji - jedno fantastyczne, a drugie niesamowicie zabawne <3 


Robiąc ten post, zdziwiłam się oceną, jaką dałam Oksanie - bo pamiętam tę książkę lepiej, niż ją oceniłam (reread, zdecydowanie!). Za to Sztylet miał taką promocję, a to w sumie średnia książka.  


Węgry to moja ukochana książka ze szkoły, jedna z nielicznych lektur, jakie w ogóle przeczytałam :D 



I ulubiony kraj mojej Oluś, z którego przeczytałam jedną książkę dobrą i jedną z moich ulubionych - Włochy <3

A wy z jakich krajów znacie autorów? :) Pochwalcie się <3

26 lut 2018

PRZEDPREMIEROWO: 'Demon Luster' M. Raduchowska


Opis:
Ida powoli godzi się ze swoim przeznaczeniem. Dziewczyna jest szamanką od umarlaków, nie ma wpływu na to, czyj zgon przepowie, ale staje się odpowiedzialna za duszę przyszłego zmarłego. Ma obowiązek ją chronić i zadbać, by bezpiecznie trafiła w zaświaty. Ida dojrzewa do swojej roli i świata, z jakim będzie musiała się już niedługo zmierzyć. A ten zapowiada się dosyć ponuro.

Opinia:

W pierwszym tomie autorka zaserwowała nam komedię, prześmieszną oraz wciągającą. Tom drugi okazał się jednak dojrzalszy, co doskonale przekłada się na stan emocjonalny bohaterki. Humor oczywiście nie znikł, ale stał się subtelniejszy. 

Aby nie spoilerować, przypomnę jedynie, że pod koniec pierwszej części Ida wpakowała się w kłopoty, takie przez duże K. Teraz natomiast musi zrobić wszystko, aby to naprawić, ponieważ alternatywa nie przedstawia się różowo. Prąc do celu, nasz szamanka wplątuje się w dawno zamknięte śledztwo Firmy, a tym samym autorka wplata niezwykle ciekawy i mocno zaskakujący wątek kryminalno-detektywistyczny. Przyznam, że do końca nie dostrzegłam drugiego dna pewnej historii oraz dałam się wodzić za nos. I bardzo mnie to cieszy! Autorka nie boi się także poruszać kwestii nieco obrzydliwych czy wynaturzonych, jak na przykład ożywieńcy czy niektóre podłe zachowania Idy. To zdecydowanie dodaje książce mroku i dreszczyku. Nie zapominajmy jednak o humorze, czyli znaku rozpoznawczym powieści Martyny Raduchowskiej! Ida naprawdę ma Pecha (a Pech ma Idę) i wynikają z tego niecodzienne oraz zabawne sytuacje.

Diabeł kryje się we włosach kobiety sapnął, próbując wyplątać skrzydło z jej zmierzwionych kosmyków. - Nosicie w nich demony, upiory, plugawe moce i wszelkie zło tego świata. No, a przynajmniej tak sądzili ci pocieszni panowie z inkwizycji...
Tak jak wspomniałam - Ida dojrzała. Stała się też bardziej bezceremonialna oraz okrutna. Mimo wszystko ciężko jej się dziwić i tę przemianę czytelnik śledzi z narastającym żalem w sercu. Na szczęście na wszystko znajdzie się lekarstwo, nawet na zrzędzącą i pogodzoną z losem szamankę o wątpliwym zdrowiu psychicznym. Mamy także okazję lepiej poznać dwóch bohaterów, którzy niezwykle intrygowali mnie poprzednio. Zaczynając od tego bardziej materialnego, pragnę zauważyć, że Kruchy zdecydowanie skradł moje serce (miałby kto w końcu jeść całe stosy słodyczy, które lubię przyrządzać!) swoją postawą, a gdy poznajemy jego przeszłość, to kraja się serduszko. Pech za to... Przyznam, że początkowo byłam nieco rozczarowana postawą wiernego towarzysza Idy, ale ostatecznie stał się jeszcze lepiej zaplanowanym bohaterem, niż mógłby się wydawać (ktoś mógłby go nauczyć jednakże ortografii). Myślicie, że zapomniałam o Tekli? A skądże! Jednak nie chciałabym nic zdradzić. Zapamiętajcie tylko jedno - to nadal moja ulubiona postać. Za to Ruda doprowadzała mnie do szału ciągłym wtrącaniem się w nie swoje sprawy. Na szczęście Idę również, więc nie czułam się osamotniona. Dodatkowo dla równowagi dostajemy Skittelsa, więc jestem w stanie to przeżyć!

To, co bardzo satysfakcjonuję mnie w Szamance, to relacja Kruchego oraz Idy. Spodziewacie się szybkiego rozwoju wątku miłosnego? To idźcie poczytać coś innego, ponieważ tutaj pani Martyna serwuje nam delikatną, budującą się na zaufaniu i wzajemnym wsparciu relację, którą rozpoczyna przyjaźń. 

Podsumowując, ta historia nie może skończyć jako dylogia! Pani Martyno, niech no mi Pani tego nie robi! Ja koniecznie chcę, muszę, potrzebuję poznać kolejne przygody Kruchego, Idy oraz Pecha! A wam, moi kochani, radzę natychmiast poznać tę niesamowitą historię! 



Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Uroboros.


Dzisiaj odbywa się także spotkanie z autorką w Worku Kości w Warszawie, na które niestety nie mogę pójść, choć chciałam. Więcej informacji: KLIK. Mam za to nadzieję, że autorka pojawi się na WTK, wtedy będę mogła jej też pokazać pobooktourową Szamankę :)

24 lut 2018

'Wojna Runów' M. Mortka


Opis:
Wiosna 1940 roku. Podporucznik Wojciech Śnieżewski, drugi oficer polskiego niszczyciela ORP Grom, nie mógł przypuszczać, że zostanie wciągnięty w sam środek tajemniczej walki, którą rozgrywa między sobą dwóch badaczy runów: profesor Tritz, któremu towarzyszy oddział esesmanów przypominających potwory żywcem wyciągnięte z islandzkich sag, i sir Andrew Harrington, szef Sekcji D brytyjskiego wywiadu SIS. U wybrzeży miasta Narwik rozpoczyna się zbrojny konflikt, a zwycięstwo jednej ze stron może zadecydować nie tylko o odkryciu tajemnicy Króla Gór i przejęciu jego mocy, ale też wpłynąć na losy całej wojny.

Opinia:

Nie będę się rozpisywała o cudownym stylu autora, bo to już wiecie. Wyjaśnię za to, dlaczego ta książka niezmiernie mi się ciągnęła, chociaż naprawdę ją lubię. Otóż w pierwszym tomie mamy czasy dawne - chrześcijaństwo dopiero kiełkuje i rozlewa się po świecie. W drugim poznajemy losy bohaterów, którzy przeżyli dwadzieścia lat później. Natomiast tom trzeci przenosi się o tysiące lat! I dotyczy II Wojny Światowej, a to klimaty, których nie lubię...

Wojna Runów może stanowić osobny byt, a nie trzeci tom Trylogii Nordyckiej. Oczywiście znajomość wydarzeń z poprzednich się przydaje, ale biorąc poprawkę na tysiące lat, które minęły między przygodami Vidara, a opisywanymi tutaj, można przeczytać ją osobno. 

Śledzimy losy trzech głównych postaci - Tritza, Harringtona oraz Wojtka Śnieżewskiego. Dwaj pierwsi to szaleni naukowcy wierzący w runy, Ragnarok oraz artefakty. Wojtek natomiast służy w polskim wojsku, a kiedy wybucha wojna, znajduje się za granicami kraju, płynąc do Wielkiej Brytanii po pomoc. Autor ciekawie przedstawił II WŚ od strony politycznej, ale nie zmienia to faktu, że zmagania wojenne przy użyciu czołgów a nie mieczy lub łuków niezmiernie mnie nużą. Z rosnącym zaciekawieniem śledziłam więc tajne misje, włamania do pilnie strzeżonych miejsc czy nawiązania do mitologii, ale wszelkie manewry, bitwy morskie oraz lądowe... Koniec natomiast nie pozwolił mi się oderwać od książki - jest pełen zwrotów akcji, mój tok myślenia ledwie nadążał za wydarzeniami podyktowanymi przez przeznaczenie.
Nie wiem, jak ta awantura się zakończy, ale zaraz staniemy się jedynym okrętem wojennym na świecie, którego prowadzi pijak do spółki ze stukniętym jasnowidzem.
Nowe realia to również nowe postaci. Wojtek to młody mężczyzna, który przypadkiem pakuje się w środek mitycznych wydarzeń. To patriota zirytowany ignorancją Anglii. W trakcie lektury przechodzi zdecydowaną metamorfozę. Tritz i Harrington natomiast nieustannie mi się mylili i rozpoznawałam ich głównie po narodowościach. Obydwaj są szaleńcami wielkiego kalibru gotowymi poświęcić wszystko, aby osiągnąć swój cel. Dodatkowo autor serwuje nam całą gamę bohaterów pobocznych:  dowódców (pokazując ich różne typy i sposoby dowodzenia oddziałem), Zaginiony Lud, podwładnych sekcji D czy szarych żołnierzy. 

Nie lubię czytać o II WŚ z powodu tego, jak okrutnie został potraktowany nasz kraj. Nie wyobrażam sobie tamtych czasów, bo wydaje mi się to zbyt przerażające. Autor w opowieść o nordyckich bogach, o schyłku tej wiary, wplótł temat bardzo trudny. Oddziałuje to także na klimacie książki, który jest raczej cięższy niż w dwóch poprzednich tomach. Jednak zdecydowanie ją polecam, ponieważ to bardzo dobre połączenie! A głównym bohaterem jest polski żołnierz, który ma z mitologią więcej wspólnego niż mógłby przypuszczać.

Wyzwania: ABC CzytaniaOlimpiada CzytelniczaKitty's Reading ChallengeCzytam, bo polskie

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Uroboros.

22 lut 2018

'Córka Szklarki' A. Grzelak


Opis:

Córka Szklarki, dwunastoletnia Mori ma niezwykłe zdolności - wie rzeczy, których nigdy się nie uczyła, widzi emocje innych ludzi w postaci kolorowych poświat, może przenosić przedmioty siłą woli. Nie potrafi jednak nawiązać porozumienia ani ze swoimi rówieśnikami, ani z rodzicami. Niespodziewanie po przyjęciu u swojej ciotki Pepperii Mori znika, Okazuje się, że nie tylko ona. Czy mają w tym udział groźne instruktorki? Co zrobią Państwo Sedun i ich przyjaciele, by odnaleźć dziewczynki? Czy Mori wykorzysta swoje zdolności, aby się uwolnić, i czy spotka jeszcze swoich rodziców? 



Opinia:

Do końca książki nie wiedziałam, co wam o niej powiem. Nie lubię pisać takich recenzji ani oceniać takich powieści, bo z jednej sprawy zdaję sobie sprawę z tego, że mają wady, a z drugiej chciałabym, abyście taką pozycję przeczytali mimo wszystko. Ciekawa więc jestem, co powiecie na drugi tom Blasku Corredo.

Na początku książki nie mogłam uwierzyć, że napisała ją pani Agnieszka! Po wspaniałej Herbacie szczęścia pełnej emocji, niezwykłych rozmów i akcji, dostałam... Momentami tak sztuczne rozmowy, że aż oczy mnie bolały, irytujące rozmyślania dwunastolatki oraz nudne opisy. Potem na szczęście autorka wróciła do formy, dialogi i opisy zaczęły wywoływać emocje, a pod koniec ciężko, aby nie zaszkliły się oczy.

Pojawił się ktoś, kto całym swoim zachowaniem mówi "Nie martw się, ja się tym zajmę". I nie oczekuje ode mnie niczego. Po prostu cieszy się, że jestem.
Autorka miała cudowny pomysł, ale zupełnie nie wiedziała, jak nas w to wprowadzić - takie odnoszę wrażenie. Przez 1/3 książki niby coś się dzieje, ale szybko, bez większego napięcia, choć powinno się ono pojawić. Szczerze mówiąc, nie miałam ochoty wracać do czytania, gdy je przerwałam. Jak jednak wiecie, zawsze daję książce szansę do końca. I w tym wypadku okazało się to idealnym rozwiązaniem. Od momentu, gdy Mori musi poradzić sobie sama, a Szklarka ze Scruberem podejmują działania, znów poczułam tę atmosferę, za którą pokochałam Herbatę szczęścia. Ponownie pojawiają się Avenidzi, możemy także poznać inną rasę, z zupełnie obcego świata. Autorka zgrabnie wprowadziła wątek przepowiedni. Ostatni rozdział niezwykle trzyma w napięciu i nie pozwala się oderwać, a prolog wieńczy powieść słodkim happy endem, jakiego po tej powieści oczekiwałam.
Nie bądź głupia. Nie mówi się: A sio! do prehistorycznych jaszczurów.
Mori, tytułowa bohaterka, strasznie mnie na początku irytowała. Dwunastoletnie dziecko, które wszystko rozumie, wszystko potrafi, a z drugiej strony pozostaje tak denerwująco naiwne. Kiedy jednak musiała sama podjąć działania, skupiła się na problemie, od razu zyskała w moich oczach i polubiłam ją, zwłaszcza za determinację i odwagę. Szklarka za to zmieniła się w typową postać typu matka, ale z jej wrażliwą naturą opisaną w części pierwszej - było to do przewidzenia. Na szczęście ta kreacja udała się autorce i nie przesadziła. Chamomilla pokazuje za to nieco drapieżną, bardziej zaciętą stronę, choć w sumie trudno jej się dziwić. Pojawiają się także nowi bohaterowie - niektórzy wykreowani cudownie, a niektórzy stanowiący tło dla wydarzeń. Ciekawą postacią okazał się Arxt. Bawiła mnie jego snobistyczno-egoistyczno-wyniosła postawa wobec Mori, która idealnie sobie z nim radziła. 

Podsumowując, jeżeli podobała wam się Herbata szczęścia - kontynuujcie, zdecydowanie! Przy podobnych dylematach jak moje, radzę przebrnąć przez tę pierwszą część książki i kawałek drugiej (książka jest podzielona na 4 + epilog), aby poznać ponownie magiczną atmosferę majaczącego w oddali Corredo. Mam nadzieję, że w części trzeciej nie będę miała problemu z początkiem książki :)

20 lut 2018

'Diabolika' S. J. Kincaid



Opis:Służę córce senatora, Sydonii, którą traktuję jak siostrę. Zrobiłabym dla niej wszystko. Teraz, aby ją ochronić, muszę udawać, że nią jestem, zachowując w tajemnicy moje zdolności. Wśród bezwzględnych polityków walczących o władzę w imperium odkryłam w sobie cechę, której zawsze mi odmawiano – człowieczeństwo. Mam na imię Nemezis i jestem diaboliką. Czy mogę zostać iskrą, która rozbłyśnie w mroku imperium?


Opinia:

Autorka nie potrafi oddać wielkich emocji targających bohaterami, a niektóre dialogi wydawały mi się tak sztuczne, że książka mogłaby się obyć bez nich. Brakowało humoru, namiętności czy wzruszenia. Styl S. J. Kincaid nie przedstawia sobą niczego niezwykłego, choć nie jest też najgorszy.

Pomimo negatywnych recenzji tej powieści postanowiłam spróbować, bo zaciekawił mnie pomysł, sama idea diabolik. Diabolika to science fiction, gatunek, który czytam raczej sporadycznie. Znajdujemy się w momencie, gdy ludzkość korzysta z niezwykle zaawansowanej technologii, ale zaprzepaściła dobro nauki i nie potrafiłaby sobie poradzić w razie popsucia się urządzeń, z których korzystają na co dzień. Jednym z takich wynalazków są diaboliki - istoty przywiązane do jednej osoby jako ich obrońca. Może są jednak bardziej ludzkie niż chcieliby przypuszczać ludzie?

Obserwowałaś kiedyś tygrysa? Prawdziwe tygrysy to same mięśnie i ścięgna, mają szczęki tak mocne, że mogłyby przegryźć najsilniejszego z ludzi. a jednak gdy widzisz, jak się skradają, jak polują, sama ich siła sprawia, że mają więcej gracji niż najpiękniejsze spośród najdelikatniejszych stworzeń.
Tym, co niesamowicie zirytowało mnie w powieści, był ostatecznie sam zamysł. Nemezis miała stanowić broń, istotę, a nie człowieka. Bo tym się ostatecznie okazała - człowiekiem. I nie, to nie jest spoiler, nie według mnie. Dlaczego? Nasza Nemezis od samego przybycia na dwór cesarza okazuje uczucia i zachowuje się ludzko, prawie zupełnie zatracając naturę diaboliki, o której czasem sobie przypomina. Dodatkowo z marszu zostaje nam zapowiedziany wątek miłosny, który potem rozwija się w tak schematyczny sposób, że aż chciało mi się płakać. Autorka wplata także sceny zupełnie niepotrzebne, mające chyba przedłużyć na siłę książkę. Zakończenie? Kolejna jedna wielka oczywistość, pomimo, że autorka cały czas powtarza, jakie to przebiegłe są osobistości z rodu cesarskiego.

Aby pisać science fiction, trzeba mieć jakiś pomysł na świat, na technologię. Autorka poszła po najlżejszej linii oporu. Jej bohaterowie są otoczeni technologią, którą potrafią się posługiwać, ale nie wiedzą, na jakich zasadach działa. I ta-dam! nie trzeba nic tłumaczyć! No przecież są robociki-obrońcy, robociki układające fryzury, robociki modyfikujące wygląd. Jakimś cudem ludzie nie rozumiejący nauki (tj. fizyki, matematyki, biologii etc.) tworzą humanoidy i potrafią je dostosować do pewnych potrzeb (np. powiązać diabolikę więzią z panem). Jednocześnie przy istnieniu robotów wszystkie komputery i nośniki zostały zniszczone, a mimo to ludzie jakoś się ze sobą komunikują, mają fora międzyplanetarne etc.

Ludzie mówią o uczuciach podniosłym tonem. Mnie wydawały się udręką. Nie mogłam uwierzyć, że sprawiają komuś przyjemność. Jak ktokolwiek mógł rozkoszować się tą nieznośną potrzebą roszczenia sobie praw do drugiego człowieka.
Nemezis, nasza główna bohaterka, to naprawdę irytująca osobowość. Od kiedy odkrywa uczucia (a długo jej to nie zajmuje), poddaje się im cały czas, łatwo nią manipulować oraz wmawiać jej wiele rzeczy. Uważa się za inteligentną i spostrzegawczą, a tak naprawdę za wszystkie sznurki pociągają Tyrus i Cygna. Donia za to równie dobrze mogłaby być przedstawiona jako pięciolatka! Jedyną ciekawą postacią pozostaje Cygna, matka cesarza. Intrygowała mnie jej osobowość, której jednak autorka nie potrafiła do końca rozwinąć, ale chociaż na koniec okazała klasę. Główne ciacho? O ratujcie! Współczujący, przebiegły, mega inteligentny i normalnie darzący Nemezis tak wielką miłością, że chciało mi się wymiotować nad tym schematem.

Miałam ochotę walić głową w ścianę. Tę książkę faktycznie da się przeczytać. Przedstawia ona pewną ciekawą, choć niedopracowaną wizję świata. Niczym was jednak nie zaskoczy. Może nie irytowałaby mnie tak bardzo, gdyby nie to, ze nastawiłam się na coś więcej, bo sama idea mnie tak przyciągała. O ile więc nie macie odnośnie niej wielkich wymagań, może być stosowana jako typowy odmóżdżacz, na którym nie trzeba się skupiać bo nawet pomijając cały rozdział, nie będziecie mieli problemu z odszyfrowaniem, co się działo. Jako ambitniejszą czy nawet bardziej rozrywkową lekturę nie mogę jej jednak polecić.

Wyzwania: ABC CzytaniaOlimpiada CzytelniczaKitty's Reading Challenge

17 lut 2018

"Kochaj mnie namiętnie tak, jakby świat się skończyć miał"

Nie było postu walentynkowego, ponieważ od 5 lat nie obchodzę Walentynek. Po co, skoro 3 dni później obchodzimy z chłopakiem rocznicę? :D 
Długo myślałam nad tym, co napisać w dzisiejszym poście. I w sumie postanowiłam improwizować. Rok temu bowiem nie musiałam nad tym myśleć, bo z pomocą przyszło mi Morze Spokoju, które mogłam zrecenzować :D


Poznaliśmy się jako dzieci, chodziliśmy do tych samych szkół od czasu zerówki - z tym, że do innych klas. W 1-3 nawet rozmawialiśmy, w końcu był tam aby jeden korytarz na wszystkich uczniów. Następnie poszliśmy do większej szkoły i kontakt się urwał. 


Potem, bez wnikania w szczegóły, zaczęliśmy ponownie rozmawiać w 2 kl. gimnazjum (choć zabrzmi to, jak tani romans, podpowiem, że maczał w tym palce LoL oraz mój były). I zaczęło się. Całonocne pisanie, gadanie na skype, wspólny serwer na Minecraft (nie pytajcie, czemu mój związek oscyluje wokół gier). Wiecie dziewczyny, kiedy zapalony gamer wychodzi z meczu CS'a, aby wam odpisać - to musi być miłość! Nawet, jeśli zaspał na wasze pierwsze spotkanie po szkole :D (No wstałem, ubrałem się do szkoły, położyłem na 5 minut, a kiedy się obudziłem, była już 12).


Pamiętna rozgrywka w LoLa miała miejsce w grudniu, w okresie przerwy świątecznej. Pod koniec stycznia cały rocznik nieoficjalnie traktował nas już jako parę. Chodziliśmy za ręce, przerwy spędzaliśmy razem. W niedzielę, pocałowaliśmy się po raz pierwszy, we wtorek wspólnie spędziliśmy Walentynki, a w sobotę mieliśmy iść do kina na pierwszą (i ostatnią) komedię romantyczną, jaką obejrzeliśmy. Jednak to piątek przyniósł największe zmiany.


Nic nie zapowiadało niczego niezwykłego. Ot, po szkole, jak zwykle zresztą, poszliśmy do mnie i oglądaliśmy kabarety. Kiedy wrócił mój tata, poszliśmy na spacer. A pod klatką kazał mi się odwrócić. Coś zaszeleściło. I zobaczyłam śliczną czerwoną różę wraz z pytaniem. No przecież, że się zgodziłam. 
Mieliśmy po 14 lat. I niech ktoś mi teraz powie, że takie związki nie mają szans :D


Rok później dostałam 12 wspaniałych róż (jedna za każdy miesiąc), po gimnazjum razem poszliśmy do technikum. Teraz mieszkamy ze sobą i planujemy kupno mieszkania. Jasne, są wzloty i upadki. Obydwoje jesteśmy uparci i ciężko nam uznać swoją winę, więc kłótnie to trzecia wojna światowa. 
Po jakimś czasie dopadła nas także codzienność, tym bardziej, od kiedy razem mieszkamy. Ale nie ma w niej nic złego. Przecież nie chodzi o to, aby każdą wolną chwilę spędzać razem. Czasem wystarczy po prostu być. Pokonywać razem trudności. 


A na koniec BONUS ;D Najlepsze książki o miłości, jakie poleca wam antyfanka romansu! :D Okładki są podlinkowane do recenzji :)








16 lut 2018

'Trup na plaży i inne sekrety rodzinne' A. Jadowska


Opis:
Kiedy Magda Garstka wybierała się do Ustki, by odwiedzić babcię, nie spodziewała się, że czeka ją najbardziej ekscytujące lato w całym jej dotychczasowym życiu. Jest kelnerką. Teraz także znajdywaczką trupów. Dlaczego nie miałaby zostać również detektywem amatorem? Zwłaszcza że policja utknęła w martwym punkcie…

Opinia:

Kojarzycie Nikitę i Dorę? Zapomnijcie, bo teraz nadchodzi Garstka (Madzia), a pani Jadowska zupełnie zmienia styl! Narratorką jest właśnie Madzia, dwudziestotrzyletnia kobieta, która wraca do miejsca swojego dzieciństwa - Ustki. Ma ona zupełnie inną osobowość niż poprzednie wykreowane przez panią Anetę bohaterki, więc i styl narracji musiał być inny. Moje pierwsze spostrzeżenie - sto razy więcej humoru, co przy obranym gatunku wydawałoby się dziwne, gdyby nie to, że został on cudownie wpasowany w realia. Po drugie odniosłam wrażenie, że powieść jest bardziej swobodna.
Bo typy [bibliotekarzy] są dwa: aspołeczny, często ewoluujący w zaborczą smoczycę lub smoka, traktujący księgozbiór jako swoją własność i patrzący na czytelnika jak na zło konieczne. Typ drugi natomiast jest prospołeczny. To miły, wesoły, zaangażowany pasjonat, któremu nawet niskie zarobki i stały kontakt z dziećmi nie przeszkadzają w lubieniu swojej pracy. 
Jak jedna z czołowych polskich autorek fantasy poradziła sobie z kryminałem? Całkiem nieźle. Chociaż mam pewne wątpliwości czy to na pewno kryminał. Osobiście skłaniałabym się ku wersji humorystycznej powieści obyczajowej z wątkiem kryminalnym. Poza sprawą poznajemy rozlegle życie Magdy, jej rozterki, wątpliwości oraz życie jej rodziny. Tak naprawdę odniosłam wrażenie, że znalezienie trupa i dalsze obywatelskie śledztwo wynikało raczej z zainteresowań Mini-Garstki oraz stanowiło dopełnienie wątku związanego z babcią Garstką. Czy to przeszkadza? O dziwo, nie! Nie znoszę obyczajówek, nie zrozumcie mnie źle, ale rodzina Magdy to tak pozytywni i mili ludzie, że chyba każdy z ciekawością śledziłby ich losy. Poza tym w ten cały optymizm autorka wplotła poważny problem, jakim jest przemoc domowa. Akcja ma jeden minus, który mnie niezmiernie irytował - rozumiem, że wcześniej Magda bała się stawić czoło przysłowiowym trupom w szafie babci. Po przyjeździe seniorka rodziny Garstków powiedziała jednak, że będą musiały porozmawiać. I do tej rozmowy przez długi czas nie dochodzi, bo poza domem Madzia myśli sobie: "O zapytam o to babcię, jak wrócę, choć pewnie nie będzie chciała odpowiedzieć", a ostatecznie wraca i nie pyta bez żadnego uzasadnienia. Sama historia złożyła się pod koniec ładnie i spójnie, z całkiem zaskakującym zakończeniem i delikatnym zalążkiem romansu w tle.
Może i Apokalipsa miała Czterech Jeźdźców, ale Wybawienie ma jedną starszą kobietę. W kwiecistym kimonie zarzuconym na białą koszulę nocną do połowy łydki i papciach z króliczymi uszami co prawda  nie wyglądała jak anioł, a może czas skończyć ze stereotypowymi wyobrażeniami na temat aniołów.
Madzia Garstka to metr pięćdziesiąt poczucia humoru oraz żyłki Sherlocka Holmesa. Poznajemy ją na wylot - opowiada nam o sobie, o dzieciństwie, o śmierci ojca oraz wychowaniu przez ciocię Tamarę. Polubiłam ją z marszu - nienawidzi biegać i kocha słodycze! Ponadto potrafi zachować zimną krew. Gdybym musiała zadzwonić po jedną książkową postać, gdybym potrzebowała pocieszenia, optymizmu i pomocy w rozwiązaniu problemu - zdecydowanie byłaby to Mini-Garstka! Co najlepsze, jej rodzina to same pozytywne osoby. Wujek policjant potrafiący oddzielić obowiązki zawodowe od powinności rodzinnych, do tego czuły i troskliwy. Zwariowana kuzynka Monika, która młodo wychodzi za mąż i w trakcie śledztwa przygotowuje się do ślubu. Babcia Garstka to postać nieco tajemnicza, ale zawsze gotowa pomóc wnuczkom. Kolejne wydarzenia pokazują tylko, że to kobieta o wielkim sercu! 
Pani Sabina prychnęła tylko i dźgała powietrze widelczykiem do ciasta, wyrzucając mojej matce, że źle mnie wychowała.
- Moja mama umarła, gdy miałam trzy lata. A co pani ma na swoje usprawiedliwienie?
Będąc przy bohaterach, należałoby także wspomnieć o klimacie małego nadmorskiego miasteczka, gdzie miejscowi się znają, a turyści to oni. Najlepiej pokazuje to śledztwo Magdy, z którą mieszkańcy chętniej dzielą się wiadomościami. 

Mój ulubiony moment? Zdecydowanie ten, gdy Magda przyjmuje rolę obrońcy jednorożców, ale aby zrozumieć ten tytuł, musicie sami sięgnąć po powieść. To pani Aneta w zupełnie innym wydaniu. Czy gorszym? Według mnie nie, choć moją ulubienicą nadal pozostaje Dora. Jeśli macie ochotę na pełną humoru, ale poruszającą trudny temat rodzinną opowieść - koniecznie musicie zapoznać się z Trupem na plaży


15 lut 2018

Jak książkoholik może wykorzystać Mapę Zdrapkę? + KONKURS!



Mapa Zdrapka kojarzy Wam się pewnie z czymś dla podróżników, osób, które podróżują, odwiedzają. Kiedy zobaczyłam zgłoszenie dla recenzentów, pomyślałam sobie, że chciałabym taką mieć, ale w sumie to pewnie się nie uda, bo nie chciałam wykorzystać jej jako podróżniczka, a czytelniczka. Mimo wszystko napisałam. I otrzymałam odpowiedź! 

Mapy przyszły dobrze zabezpieczone i nie mogłam się wprost doczekać, aby je otworzyć! Otrzymałam dwa egzemplarze od Playprint - jeden dla siebie, a drugi dla was w ramach konkursu, o którym na koniec tego postu :)

Wymiarowo Mapy mają 70x50 cm. Na razie więc nie mam gdzie jej powiesić, ale na szczęście mogę ją zawijać w tubkę i łatwo przechowywać :) Kiedy będę już miała własne mieszkanie, na pewno zawiśnie na ścianie!

Dla siebie wybrałam czarną Mapę, ponieważ ma nie tylko całą mapę świata, ale także mniejszą mapę Europy - tę zostawiłam sobie na ewentualne podróże. Z drugiej strony wahałam się, ponieważ jaśniejsza urzekła mnie tymi flagami na dole. 




Ale co ja z nią w sumie robię???


No tak, nad tym pewnie większość z was się zastanawia. Otóż postanowiłam zdrapywać kraje, z których autorów już znam. Okazało się, że miałam dość dużo zdrapywania i kiedy mam weszła do pokoju, myślała, że zdrapuję od razu całą Mapę (Rosja jest dość duża :D). Dodatkowo Mapa VIP ma na dole cuda świata, które oddałam w ręce brata - zdrapywaliśmy tylko te, których kraje już zostały odkryte. Ponadto poznaliśmy sekret Mórz i Oceanów oraz odsłoniliśmy Biegun Północny :)

Pragnęłam tej Mapy, aby widzieć z jakich narodowości autorami powinnam się jeszcze zapoznać, a z jakich już się zapoznałam. Poza tym to doskonała dekoracja pokoju, a widok kolejnych zdrapywanych krajów na pewno sprawi mi satysfakcję!


Do zdrapania wykorzystywałam monety 1 gr i 5 gr. Mniejsza szczególnie przydała mi się w Europie, gdzie znajduje się kraj na kraju. Ameryki oraz Kanady postanowiłam nie dzielić na stany, ponieważ musiałabym od nowa sprawdzać każdego z tamtejszych autorów - zdrapałam więc całe. Po odsłonięciu wszystkich rejonów świata, z których pisarzy znam, powstała powyższa kupka śmieci. Na szczęście łatwo było ją sprzątnąć, a potem przetarłam Mapę ściereczką, aby usunąć resztki. Co do zdrapywania - dziewczyny, uwaga na paznokcie, ja zahaczyłam o wyspę nad Australią :D

Na moja szczęście granice między państwami są dość grube i z moimi talentami manualnymi udało mi się nie zdrapać przy okazji całego innego państwa. Co zostało wydrapane? Australia, Kanada, USA, Rosja, Brazylia, Irlandia, Wielka Brytania, Polska, Norwegia, Szwecja, Czechy, Słowacja, Litwa, Białoruś, Ukraina, Węgry, Włochy (na nich mam jakiś błąd w druku, taką białą plamkę, ale cóż - przeżyję :D), Hiszpania, Izrael (ileż ja się go naszukała, bo napis jest obok!), Niemcy, Francja.


Mój chomik także postanowił udać się w podróż i podziwiać odsłonięte rejony Mapy. Kolorystycznie nieco przeszkadza mi, że cała Europa jest w odcieniach czerwieni i różu (bo tego drugiego koloru nie znoszę), ale z drugiej strony ładnie współgrają one z czarnym tłem. Najbardziej jednak podoba mi się kolor Brazylii, więc muszę poczytać autorów z Ameryki Południowej, aby ją odkryć!


Jak możecie zauważyć (mimo jakości zdjęć, za którą przepraszam, ale coś mi się aparat chrzani i na telefonie te zdjęcia wyglądają lepiej), Mapa nie jest porysowana po zdrapywaniu. Co prawda pojawiały się ślady na tym czarnym tle, ale wystarczyło, abym mocniej przytarła je palcem i znikały :) W drapanie nie trzeba wkładać wiele siły, więc nie ma zagrożenia popsucia Mapki.


Jak widać obszary w Europie są małe, ale udało mi się w miarę ich nie pozdrapywać (teraz omińcie wzrokiem najścia na Chorwację, Mołdawię i Finlandię i nie przyglądajcie się Izraelowi, który ledwo widać po moim zdrapaniu pt. oby o nic nie zawadzić). Na pewno więc polecałabym to zadanie odsunąć spoza łapek dzieci, jeśli chcecie mieć ładnie zdrapaną Mapę (oczywiście tych małych, które drapałyby dla samego drapania). Znaczniki widoczne we Włoszech czy w Wielkiej Brytanii to donośniki do cudów na dole Mapy.


A tutaj widać, jak paznokcie mogą zniszczyć całokształt starania się :D Obok Morza Koralowego zahaczyłam pazurkiem i mam już kreskę :( Trzeba coś stamtąd przeczytać! :) Na zbliżeniu możecie zobaczyć, że obszar wokół Australii nie jest obdrapany dookoła, choć nie bałam się wyjść monetą poza obszar złotka do zdrapania!



Druga Mapa była otwarta tylko po to, abym mogła zastanowić się, którą postanowię przygarnąć. Na Mapie Premium Gold bardzo spodobały mi się flagi na dole. Nie odważyłam się oczywiście nic zdrapać, aby zwycięzca konkursu otrzymał ją w stanie nienaruszonym i sam mógł się nacieszyć drapaniem :) 


Jako że sama jestem usatysfakcjonowana posiadaniem swojej Mapy, będę też mega szczęśliwa mogąc komuś podarować tę drugą! Zachęcam do udziału w konkursie zarówno zapalonych podróżników, jak i książkoholików, którzy chcieliby wykorzystać Mapę w ten sam sposób co ja. A może macie jeszcze inny pomysł? :) Jeśli tak, dajcie znać jaki :)

Regulamin konkursu z Mapą Zdrapką

1. Organizatorką konkursu jest KittyAilla, autorka bloga Biblioteczka ciekawych książek.
2. Sponsorem nagrody - Mapy Zdrapki Premium GOLD - jest PlayPrint.
3. Koszty wysyłki nagrody pokrywa Organizatorka.

4. W konkursie może wziąć udział każdy, kto:
a) ma adres korespondencyjny na terenie RP
b) obserwuje publicznie blog Biblioteczka ciekawych książek
c) udostępni banner konkursowy (blog/fanpage/Facebook/Google+)

5. Zwycięzca zostanie wybrany na zasadzie losowania.
6. Dodatkowe losy można uzyskać za:
a) polubienie fanpage Playprint oraz Biblioteczki
b) odpowiedź na zadanie konkursowe

7. Konkurs trwa od 15 lutego do 20 marca 2017 roku do godziny 23:59.
8. Wyniki zostaną ogłoszone na fanpage Biblioteczki w ciągu 7 dni od daty zakończenia konkursu. Organizatorka skontaktuje się ze zwycięzcą drogą e-mailową lub poprzez Facebooka (do wyboru w formularzu zgłoszeniowym).
9. Aby konkurs się odbył, musi wziąć w nim udział min. 6 osób.
10. Wszelkie sprawy nieregulowane powyższym regulaminem rozstrzyga organizatorka.

Formularz zgłoszenia

Obserwuję bloga jako:
Obserwuję fanpage jako: (opcjonalne)
Udostępniony baner:
Poproszę o kontakt za pomocą: (e-mail/fanpage/profil na FB/skontaktuję się sam)*
Odpowiedź na zadanie konkursowe: (opcjonalne)
Zapoznałam się z regulaminem i akceptuję go.

*W przypadku e-maila, proszę podać e-mail, w przypadku fanpage - nazwę fanpage + link, w przypadku profilu prywatnego link.

Pytanie konkursowe

JAKI KRAJ ZDRPAŁABYŚ/ZDRAPAŁBYŚ JAKO PIERWSZY I DLACZEGO?


A wy co sądzicie o Mapach? Macie taką lub chcielibyście mieć? W jakim celu? :) Zachęcam do komentowania i zgłoszeń w konkursie :)

14 lut 2018

'Narzeczona księcia' W. Goldman + WYNIKI KONKURSU


Opis:
Szermierka. Zapasy. Tortury. Trucizna. Prawdziwa miłość. Nienawiść. Zemsta. Olbrzymi. Myśliwi. Źli ludzie. Dobrzy ludzie. Najpiękniejsze damy. Węże. Pająki. Zwierz wszelkiego gatunku i pochodzenia. Ból. Śmierć. Śmiałkowie. Tchórze. Siłacze. Pościgi. Ucieczki. Kłamstwa. Prawda. Cuda. Namiętność to tylko drobna część tego, co można znaleźć w opowieści o pięknej Buttercup, dzielnym Inigu, mocarnym Fezziku i tajemniczym człowieku w czerni...


Opinia:

Ta książka jest inna od wszystkiego, co do tej pory czytałam. Postanowiłam ocenić ją jedynie za tę część właściwą, czyli historię Buttercup oraz Westley'a, ponieważ pierwszy wstęp przetrwałam do momentu wejścia do muzeum, drugi do decyzji o skracaniu książki, a wyjaśnienie do Dziecka Buttercup naprawdę przekartkowałam. Nie przepadam za takimi częściami książki, które zajmują ponadto tyle kartek. Rozumiem jednak, że teoretycznie także są elementem historii: Goldman wymyśla pisarza Morgesterna i to jemu przypisuje autorstwo Narzeczonej księcia. Opowiada o tym, że on jedynie skraca tę powieść. I tyle by mi wystarczyło. Naprawdę wstawki o synu, żonie czy potem wnuku sprawiły, że wolałam od razu przejść do opowieści, jaką obiecuje opis.

Styl autora przypomina mi takie gawędziarstwo: jest pełen anegdotek, buduje napięcie i przywołuje na myśl balladę. Zdarza się, że uderza w ton humorystyczny lub melodramatyczny. Opowieść bardzo mi się podobała, ale niektóre komentarze naprawdę były zbędne. Cała książka ma też znamiona satyry i celowego przerysowania pewnych elementów. Bardzo odpowiadały mi nawiasy, były głównym źródłem humoru.
Zawsze przypuszczam, że wszystko jest pułapką, póki nie znajdę dowodów, które by temu przeczyły - wyjaśnił Humperdinck. - Dlatego jeszcze żyję.
Klasyczna opowieść o wielkiej miłości i wielkiej przygodzie - z pewnością mamy tutaj i jedno, i drugie. Miłość jest opisana w sposób podniosły, może pokonać wszelkie przeszkody. Przygoda trwa nieprzerwanie, bo gdy wydaje nam się, że wszystko się układa, nagle zostajemy zbici z tropu. Nie oznacza to, że książka jest nieprzewidywalna, ale jej lekka schematyczność nie razi w oczy i nie przeszkadza. To opowieść dla opowieści, wręcz bajka, którą miło się czyta bez względu na drobne wady. Dodatkowym plusem jest narracja. Poznajemy różne perspektywy oraz historie - nie tylko Buttercup i Westley'a, ale także Inigo, Fezzika oraz księcia. Świat został stworzony bardzo prosto, a zarazem nie mamy dokładnie określonego czasu akcji. Dodatkowy pierwszy rozdział Dziecka Buttercup dopełnia historię, choć wprowadza też dodatkowe pytania o losy bohaterów.
Nie chodzi o to, że potrafi wszystko. Po prostu umie to zrobić lepiej niż ktokolwiek inny.
Tym, co od razu rzuciło mi się w oczy, były imiona - Buttercup (kto nazywa dziecko Jaskrem?), Inigo czy Fezzik. Musiałam się do nich przyzwyczaić. Na szczęście charaktery postaci są tak dobrze zbudowane, że nie nastręczało trudności rozpoznawanie ich także po cechach szczególnych. Buttercup to bohaterka, można by powiedzieć, tragiczna. Non stop rozdzielana z ukochanym, podejmując błędne decyzje, sprowadza na siebie oraz nieszczęście. Bywa bardzo naiwna, kolejnym razem stając się bardzo praktyczna. Westley to Pan Idealny - chłodno myślący, potrafiący dopasować się do sytuacji, ponadto przystojny. Wymarzony przyszły mąż! Najbardziej polubiłam jednak Inigo oraz jego historię, motywację do nauki. Ten czarodziej szpady potrafił poruszyć moje serduszko. Uroczy jest także Fezzik oraz jego hobby - uwielbia on rymy. Książę i Hrabia to może nie aż tak czarne charaktery, jakbym sobie tego życzyła, ale pasują do opowieści.

Podsumowując, pomijając kilkudziesięciostronicowe wstępy, bardzo spodobała mi się Narzeczona księcia oraz pierwszy rozdział Dziecka Buttercup. To zdecydowanie awanturnicza opowieść o miłości, wojnie oraz przygodzie. Zawiera w sobie niezwykłe elementy fantasy (np. Cudotwórcę) oraz szybką akcję. Zdecydowanie polecam powieść!

Wyzwania: ABC CzytaniaOlimpiada CzytelniczaKitty's Reading Challenge


WYNIKI KONKURSU


Czyli coś, na co pewnie czekacie :) 


Także Narzeczona księcia od wydawnictwa Jaguar wędruje do bookworm :)