Dlaczego ten post powstaje?
Bo:
a) powinnam czytać
b) powinnam ogarniać blogi
c) powinnam iść spać, bo jutro do pracy mam na rano?
Cóż, wszystkie odpowiedzi poprawne :D Po prostu książka nieco mnie nuży, na blogi nie mam aż tyle czasu, ile bym chciała, a spać mi się jeszcze nie chce. Pora więc napisać post (taaak, jakbym miała ich mało w roboczych, pewnie wy go przeczytacie pod koniec maja, a ja go piszę pod koniec lutego, don't care :D)
O czym będzie w tych Refleksjach? W sumie to o wszystkim, co przyszło mi do głowy. Nie mam pomysłu na tę serię, więc wrzucam tu wszystko, o czym chciałabym wam powiedzieć, a jest jakoś związane z czytaniem. Może wy chcielibyście poczytać o czymś, czego jeszcze nie rozważałam? Piszcie śmiało w komentarzach :)
Pozytywna recenzja książki od wydawnictwa - na pewno naciągane!
Ten temat przyszedł mi do głowy po przeczytaniu gdzieś komentarza, że dziewczyna opierała się na opinii znanej blogerki, wrzuciła na story (lub snapa, nie pamiętam) zdjęcie z dopiskiem, że jest rozczarowana. Ta blogerka, która na blogu chwaliła, bo recenzencki, napisała na pw., że czuje się tak samo rozczarowana pozycją. I tutaj miałam mindfucka.
Bo po co okłamywać czytelników?
Wychodzę z założenia, że skoro nie podpisywałam z wydawnictwem żadnej umowy, nie jestem zobowiązana napisać pozytywnej recenzji. Nie jest to post sponsorowany (zresztą, w życiu bym się na takie okłamywanie i pisanie złudnej recenzji nie zgodziła). Dostaję powieść. Spodoba mi się - super, chętnie przyłożę się do promocji! W końcu warto promować dobre książki! Uważam również, że mam grupę ludzi, która w jakimś stopniu może opierać się na mojej opinii (chyba, że się mylę, ale mam nadzieję, że moi czytelnicy naprawdę czasem decydują, że coś przeczytają, bo polecam). Gdybym przeczytała złą powieść, a zrecenzowała ją pozytywnie i ktoś by się skusił - mógłby mi mieć to za złe i przestać ufać mojemu zdaniu. Wiadomo, że gusta są różne, ale jeżeli książka jest zła, to widać (zresztą, zawsze piszę, co dokładnie mi się podobało bądź też nie).
Mamy prawo do własnego zdania i nikt nie powinien robić z tego problemów
Pierwszą niepozytywną recenzję dla wydawnictwa napisałam jakoś pół roku temu. Nie zrozumcie mnie źle - zawsze 10x przemyślę wzięcie egzemplarza, aby trafić raczej na dobrą niż złą powieść. Tamta jednak średnio przypadła mi do gustu. Wysłałam link. W odpowiedzi zwrotnej zostałam poproszona o usunięcie recenzji. Wiecie co zrobiłam? Roześmiałam się. Pani nie napisała tego złośliwie. Po prostu nad nią wisi szef, który wymaga pozytywnych opinii (sama pracowałam z influencerkami, więc wiem, jak to działa też z drugiej strony). Cóż - ja recenzuję każdą przeczytaną książkę, bez wyjątku. Doszłyśmy jednak do porozumienia, przedstawiając swoje punkty widzenia. Drugą niepozytywną (ale to już tak mega mega, 1/10) napisałam niedawno. Szczerze? Po wysłaniu linku nie dostałam żadnej odpowiedzi, co uznaję za nieco chamskie. Inna sprawa, że to selfowe wydawnictwo i oni zarabiają na autorze, a nie na sprzedaży książki (smutna prawda).
Gorzej z autorami
Zdecydowanie! Dla wydawnictw pisywałam także opinie średnie i przechodziło bez słowa skargi. Miałam jednak tak nieprzyjemną sytuację z pewną polską autorką, że przez pewien okres nie podejmowałam takich współprac. A najlepsze, że nie napisałam negatywnej opinii, książka mi się podobała, ale ta wielka pannica kazała mi (to nie żart) ZMIENIAĆ FRAGMENTY RECENZJI. Nie pytajcie, jak potoczyło się to dalej, ale wspominając tę panią, na myśl przychodzą mi niezbyt miłe określenia. Z drugiej strony miałam też sytuację odwrotną, gdzie no nie mogłam napisać dobrze o książce, ale autorka zrozumiała i nie usłyszałam od niej nawet jednego złego słowa.
Co zrobić, gdy już wzięłam egzemplarz, ale mi się nie podoba?
Sądzę, że to zależy. Jeśli nie lubisz kończyć takich książek - napisz do wydawnictwa. Pewnie umówicie się na konkurs z tymże egzemplarzem i książka trafi do kogoś, komu być może się spodoba. Jeśli skończyłeś i chcesz zrecenzować - są dwie drogi. Moja: publikuję (ale tylko na blogu, nie wstawiam jej na portale), wysyłam link i czekam na reakcję. Dlaczego? Ponieważ w przypadku niestosownej, od razu zerwałabym współpracę i tego nie żałowała. Spokojniejsza droga: przed publikacją skontaktuj się, napisz, że niestety nie czujesz się usatysfakcjonowana i spróbuj coś ustalić, dojść do porozumienia.
Blogerzy biorą co popadnie, czyli zakopałam się w egzemplarzach
Na początku też miałam takie myślenie: bloger po prostu bierze, co mu proponują, bo chce mieć książki, a potem narzeka, że nie wyrabia z terminami. Błąd (nie mówię, że tacy ludzie nie istnieją, ale zaraz zobaczycie, o co mi chodzi).
Na początku lutego (aż do końca zresztą) miałam 2-3 paczki tygodniowo. Z egzemplarzami. Myślicie, że nabrałam na siłę? Otóż nie. Więc skąd tyle tych książek do recenzji?!
Powód pierwszy: wydawnictwa często pozwalają brać tylko tytuły najnowsze. Nie można się potem cofnąć. Kiedy więc widzę interesującą mnie premierę w newsletterze lub zapowiedziach, proszę o nią. Czasem niektóre sobie daruję, bo jest ich po prostu za dużo. No, ale mam 5 stałych współprac i kilka jednorazówek (czyli piszą o konkretne tytuły). Książki samoistnie się zbierają.
Powód drugi: wydawnictwo X wysyła newsletter na pierwszy kwartał. Odpisuję wszystkie tytuły, które bym chciała. Nie dostaję info, kiedy zostaną wysłane. To samo robi wydawnictwo Y. W międzyczasie zamawiam coś na bieżąco. Potem okazuje się, że te bieżące przychodzą w tym samym czasie, co premiery wydawnictw X i Y. I mamy stosik, a na każdą książkę 2 tygodnie...
Powód trzeci: to nie tak, że wydawnictwo wysyła wam jeden tytuł i czeka na recenzję, aby wysłać kolejny. Jeśli macie renomę lub was znają, w ciągu tygodnia w różne dni może do was przyjść od jednego wydawcy 2 czy 3 książki. Niektóre wydawnictwa robią też paczki zbiorcze - na raz dostajecie kilka pozycji (tu akurat się nie martwcie, wiadomo, że wtedy termin wszystkich recenzji samoistnie się wydłuża)
Pierwszy kontakt - z czym to się je
Takich postów powstało mnóstwo, więc ja tylko dodam coś od siebie, bo bez sensu powielać informację w blogosferze. Otóż: początkowo nie lubiłam sama pisać do wydawnictw. Odbierałam to jako formę narzucania się im. Ale wiecie co - jeśli wy do nich nie napiszecie, raczej mała szansa, że te duże napiszą do was same, a co wam szkodzi? Przecież nie robią w internecie listy odrzuconych. A może nawet coś wam podpowiedzą?
Dodatkowo warto, już po podjęciu współpracy, założyć zakładkę, w której umieścicie logo wydawnictw/księgarni/nazwiska autorów, z którymi już mieliście do czynienia. To zawsze podnosi waszą renomę :)
I ważne - informujcie o chorobach, nagłych wyjazdach, nieotrzymaniu egzemplarza. Ja raz miałam taką sytuację, że napisałam, bo zależało mi na książce. Pan w wydawnictwie sprawdził, że zostało to wysłane już dawno temu.. Kurier nie zadzwonił (ani nie napisał sms'a) i gdyby nie moje zainteresowanie, paczka wróciłaby do adresata z punktu odbioru. Po drugie - po co macie dostawać mejle z ponagleniami? Lepiej od razu ostrzegać przed przedłużeniem terminu.
~.~
Z mojej strony to wszystko. A co wy sądzicie o poruszonych kwestiach? :)